wtorek, 11 grudnia 2012

Jeden problem mniej

Od paru tygodni Daniel pozwala mi się ze sobą rozstać.
Najpierw przestał krzyczeć rano, gdy wychodziłam z domu, potem parę razy oddaliłam się od niego w sklepie, zostawiając z moją mamą, a sama leciałam coś znaleźć, by szybciej rzecz załatwić. 
Później kilka razy oznajmiłam mu, że idę np. do samochodu po wodę, a on pozwolił mi wyjść i nie oponował.
Wkrótce doszło do tego mówienie PAPA i KUP CHEBEK, a potem pac i drzwi zamykał lecąc do zabawy albo babci. Niekiedy obdarował mnie buziakiem, a innym razem nie miał na to czasu. :)

Wczoraj z duszą na ramieniu wybrałam się do pana dochtora od kanalizacji, a że zmusiłam do wizyty też mamę, młodego zabrałam ze sobą.
Nie wiedziałam jak to ugryźć, ale trzeba było spróbować. Weszłam do gabinetu pierwsza, a on został z babcią. I nic. Żadnego stękania, marudzenia, nic. Roznosił poczekalnię. :) Wszystko sprawdzał, wszędzie zaglądał, taki mały szatan co to jest w pięciu miejscach jednocześnie.
Naszą wymianę przyjął jak rzecz oczywistą, babcia zniknęła za drzwiami, wróciła mama... I tyle wrażeń.

Dorósł?
Zaczyna rozumieć, że wrócę i go nie zostawię?

***

Do niedawna nie mogłam odpalić samochodu, gdy on był na zewnątrz. Wpadał w panikę i krzyczał jak opętany. Najgorzej było, gdy samochód nie odpalał i musiałam się podpinać pod ładowarkę. Wtedy nie mogłam go mieć na rękach i zapinałam w foteliku. Sama musiałam wysiąść. Kosmos!
W  sobotę jechaliśmy do znajomych na herbatkę.
W drodze na dół zdałam sobie sprawę z tego, że jest zimno, pełno śniegu. Trzeba auto odpalić i odśnieżyć. Przez chwilę nie wiedziałam co robić...
Ale co mi zostało? Trzeba było próbować.
Dałam mu zmiotkę, wsiadłam do auta i wyjaśniłam (wcześniej też to robiłam, ale nie pomagało; nawet gdy babcia na rękach trzymała), że odpalam autko, żeby się nam grzało w środku.
Stanął obok i patrzył. Odpaliłam. Nic. Cisza. Ani dźwięku. Żadnego szarpania mnie, żebym wyszła. Żadnego pakowania się na kolana. Żadnego krzyku. Zero. Null.  o_O
Do teraz nie wyszłam z szoku...

Wysiadłam, a on zabrał się za zmiatanie śniegu z samochodu. W tym czasie spokojnie mogłam oskrobać szyby. Niewiarygodne!!

W  niedzielę powtórzyłam test, jadąc po babcię. A wczoraj kolejny raz, podobna sytuacja rano przed SI. I też nic.

***

Wiem, że dla rodziców zdrowych dzieci to jest problem, którego nie ma. Większość pewnie w ogóle tego nie ogarnia. Dla nas był ogromny. Bo to nie był zwykły strach, że mama wychodzi i żal zostawionego dziecka. To była panika i histeria.

A teraz nic, uśmiech i cisza... albo pożegnanie. Tak zwyczajnie. Zwyczajnie niezwyczajnie. :) Coś niesamowitego.

Ktoś kto nie ma podobnych problemów nigdy nie zrozumie jakim darem jest takie zwyczajne codzienne bycie z dzieckiem, normalnie przywitania, pożegnania, wyjazdy razem i powroty. Bez opętańczego krzyku, bez możliwości wytłumaczenia prostych spraw, bez cyrku i zwracania uwagi w zasięgu 500metrów.

I tak sobie myślę, że chyba dlatego nie robię problemu z banałów, że miałam to, co miałam i mam to, co mam? Z wylanej herbaty, z przewrócenia się i zdarcia spodni, z porysowanego stołu itp?
Parę dni temu koleżanka spytała mnie czy zawsze jestem taka spokojna. Młody akurat wylał na siebie herbatę. Nie spytałam dlaczego nie miałabym być i do teraz mnie to nurtuje.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że staram się.
Nie zawsze mi wychodzi, ale to akurat prawda - staram się.



czwartek, 29 listopada 2012

Empatia

Dziś rano mój syn po raz pierwszy zaprezentował swoje zdolności empatyczne.

Właściwie to już pogodziłam się z faktem, że nie bardzo łapie czy jestem smutna, czy zła i w nosie ma takie rzeczy. A tu taka niespodzianka...

Rozmawiałam rano z mamą o tym, że jak wczoraj wzięłam procha to przestały mnie boleć zatoki, za to brzuch zaczął i chyba muszę wybrać czy leczę wrzody i nie biorę nic na zatoki, czy leczę zatoki i zaogniam wrzody.
Nagle słyszę tup tup, dziecko przybiegło z drugiego pokoju, przyjrzało mi się uważnie, po czym podeszło do mnie i pomiziało mnie po głowie.
"Co robisz, kochanie?" - spytałam
"JA GŁAŚKAM MAME GÓFCIE, BZIUSIEK PSIEŚTANIE BOLEĆ"

Wyglądał przy tym naprawdę przejęty.
Postanowiłam potestować dalej.
"A pogłaszczesz mamę po brzuszku? Wtedy na pewno już przestanie boleć." Zapytałam.
Pogłaskał. :)

Cuś drgnęło?


poniedziałek, 19 listopada 2012

Dalej do przodu

W końcu i mnie przyszło pobawić się w moderatora.
Zakładałam, że postów kasować nigdy nie będę, ale cóż... Życie weryfikuje czasem pewne decyzje.

Osobom, które mają ochotę pokłócić się publicznie, powylewać żale na mnie, załatwić coś sobie poprzez komentarze na blogu, zareklamować swoje blogi oraz tym, którzy wrzucają mi tutaj swoje łańcuszki (bo wierzą i muszę wysłać do X osób i nagle im się przypomina, że mnie znają, albo nie znają i ani jednego posta nie przeczytali, nie wiedzą nawet o czym ten blog  jest) objaśniam, że takie wpisy będę bezwzględnie usuwać.
Blog ten jest formą pamiętnika o moim dziecku.
Nie o placówkach, które opisuję, nie o nauczycielach, nie o terapeutach i nawet nie o moim byłym mężu (za rady odnośnie jego osoby serdecznie dziękuję - jakoś nie jest moją ambicją udupiać faceta, z którym żyłam przez 11 lat i z którym mam dziecko) tylko o moim synu. Proszę o przyswojenie tego. 
Pozdrawiam

***

No więc tak...

Kolejne SI za nami.
Jakoś miło mi się tam jeździ.
Blisko na tyle, że w razie czego jest autobus, taxi albo piechtolot.
Bladym świtem młody jest rozbudzony i ma dobry humor.
A ciocia Aga jest przesympatyczna i niesamowite rzeczy z Gada wyciąga.

Dziś młody podjął próbę czołgania pod klockiem z bardzo niskim tunelem. Co prawda zrobił zwrot gdy dupsko, które zawsze jest wyżej, dotknęło klocka, ale wszedł do połowy, a to już coś.
Przeszedł też po różnych innych gadżetach tak jak prosiła: jak kotek, na pupie, na nogach, tyłem, przodem itp. Ładnie wykonywał zadania.
Ku mojemu zaskoczeniu dał się włożyć do okrągłego tunelu i przekręcić w nim z brzucha na plecy i znowu na brzuch. Zachwytu nie było, szybko wyskoczył, ale przy drugiej próbie też wyraził zgodę i zniósł to dzielnie. Nie było oporu, nie nastawił się na nie po pierwszym razie, chociaż nie bardzo mu się spodobało.

Szał zrobiły pióra. Muszę jakieś w końcu nabyć i nie dwa, trzy, tylko całą chmarę. Szalał z nimi dobre 10 minut i chciał jeszcze. :)

Przy okazji dowiedziałam się, że Gad zna kolory. :D
Ciocia Agnieszka poprosiła o piłkę w danym kolorze i dostała. Potem o inną i też dostała. Na koniec spytała młodego jakiego koloru jeszcze nie mają, a ten wziął niebieski i pokazał. Zapytany o to jaki to kolor odpowiedział: NEKETKI. :)
No proszę... a w domu udaje głupa i jak pytam o kolory to zawsze słyszę: BIAŁY. :D

***

Za nami też kolejne zajęcia w Yamaha, czwarte już. Coraz bardziej mi się tam podoba. Młodemu chyba też, bo tym razem podjął próby współpracy, podskakiwał gdy trzeba było, grał na janczarach jak pani Marysia pokazała, raz do ziemi, raz do sufitu, raz o rękę itp. Gdy grano burzę robił pady na glebę, wstawał gdy grano na słoneczko.
A co lepsze... wczoraj zauważyłam pierwsze zmiany po tych adaptacyjnych zajęciach.

Byliśmy w Auchan, bo dziecko zażyczyło sobie SIOKU i przemarudziło pół soboty patrząc w pustą półkę. Wracając od dziadków zahaczyliśmy więc o sklep, w celu uzupełnienia zapasów.
Dałam mu wybrać i któryś już raz wybrał jabłkowy. Testowo kupiłam 1L z Tymbarka. Skoro lubi niech w domu pije z kubka. A malutkie ze słomką zostaną na podróż. 

Po wyjściu na pasaż młody zaczął zmierzać w kierunku statku. Takiego co to się wrzuca 2 zeta i buja. Statek w naszym Auchan ma dwa stanowiska, po obu stronach  nadbudówki, tak że może tam siedzieć dwoje dzieci, każde na swojej części pokładu. Zawsze, gdy było tam inne dziecko, młody omijał rzecz dużym łukiem. Gdy inne wsiadało, on schodził. Tym razem podszedł i jakby nigdy nic kazał się podsadzić, mimo że z drugiej strony siedział już inny chłopczyk. o_O
Posiedział tam chwilę, pozaglądali sobie z chłopcem przez okna w nadbudówce oraz górą, bez paniki, bez strachu, bez żadnych negatywnych wrażeń. Dopiero gdy chłopak zaczął ganiać w koło i stukać palcem w różne elementy (chciał się przede mną popisać i pokazywał gdzie jest zasilanie, krzycząc przy tym dość głośno: "zasilanie, zasilanie, zasilanie..." żeby zwrócić moją uwagę) Daniel postanowił zejść i kazał się zabrać, bo CHOPCIK IDZIE.

***

Zauważam ogromną przepaść między dziećmi w wieku Daniela a takimi 4rolatkami np. Inny świat. A dzieci powyżej tego wieku, takie w okolicy 5-6 lat to już jest kosmos jakiś dla mnie...
2,5 - 3 latki są ciekawe, zainteresowane, wszystko chcą poznać, dotknąć, mówią normalnym tonem, czasem szepczą, jeśli krzyczą to ze złości; 4rolatki to etap bardziej głośny, popisywanie, skakanie, z tym że jeszcze miewają jakieś hamulce, bywają nieśmiałe, niepewne, za to 5-6 latki to wiek, którego nie ogarniam... krzyki, piski, ogólnie duże zwracanie uwagi na siebie, jakieś teksty od czapy, brak hamulców kompletny, śmichy, chichy, nabijanie się z młodszych dzieci... A jak jeszcze do tego dojdzie brak reakcji u rodzica to jest dramat.

Byliśmy tydzień temu na zajęciach w Easy.
W sali obok były dzieci powyżej 4 roku życia, grupa 5 i 6ciolatków. Zobaczyły nowego i zaczęły popisy. Skakały wokół Daniela, piszczały, krzyczały żeby przyciągnąć jego uwagę. Słyszałam hasła: mały, ej gapa i inne tego typu. Podlatywały do młodego, zaglądały mu w twarz coś tam krzycząc, zaczepiając i wybiegały z sali jak stado dzikich. O_o
Byłam w szoku.
Ciekawe jaki będzie Daniel w tym wieku.
Jeśli taki jak tamte dzieci, to osiwieję do reszty i chyba pójdę do swojej psychiatry po Prozac. :)

Niestety trafiliśmy do grupy 4rolatków (pani w sekretariacie nie zauważa różnicy rozwojowej), ale dzieci było w porządku. Niestety zajęcia już nie. Nie dla Daniela, nie w tej formie. Pani pokazywała obrazki i mówiła, mówiła, mówiła... a młody się nudził, kładł na podłogę, znajdywał śmieci na dywanie.
/Notabene ciekawostka, dzieci zdejmują buty, siedzą na dywanie w rajtkach, spodniach, dresach w których bawią się w domu, trzymają ręce na podłodze, a pani przyszła i zaczęła zajęcia, tak jak stała, w buciorach trekkingowych./ Zdecydowanie nie dla niego taka grupa...

Podobno mieli się podjąć stworzenia grupy 2+ ale mieli tylko dwoje chętnych. Nie wiem czy grupa powstała, bo jest we wtorki i czwartki, a nas we wtorki tam być nie może, bo mamy Yamahę. Ale spytałam panią o program i stwierdziła, że jest taki sam, jak w grupie 4rolatków.
Średnio to widzę.

Co lepsze, młodemu chyba pani nie bardzo spasowała, bo nie chciał jej ręki podać. W ogóle nie chciał współpracować na tych zajęciach.
A dzień później przerzucił antypatię na panią Marysię z Yamahy i nie podał ręki w kole. Pozwolił sobie nawet na foszenie i czegoś tam nie chciał robić z początku, jakiś taki oporowy był jeszcze od poprzedniego dnia w tym Easy. Doszłam więc do wniosku, że więcej z tego może być szkody niż pożytku.

***

A oto co ostatnio wymyśliliśmy w temacie mowy:

JAKACZE - łaskocze
BAAKA - biedronka
PASZA - zaprasza
SIUKAŚ - szukasz
SIMNE - zimne
BIŁO - było
JUF - zółw :D
JAJALAL - dinozaur o_O
CHOŁAŁ - chował
ALOLAĆ - smarować

POCIOK - pociąg
ITOTAM - hipopotam
PETKI - skarpetki
BATKE - herbatkę
KOPKA - kropka 
SIAM - sam
DOBGE, GOBGE - dobre


Ładnie wychodzi:
KAMYK
MAŚĆ
KONIK
KOTEK, KOT
AUTO
IDZIE, JEDZIE
JE, PIJE
UMIE

Hitem ostatnio są:
KUJE BADZIO - dziękuję bardzo
POSIE - proszę

Nawet w nocy jak flachę dostaje wpół śnie, to mówi KUJE BADZIO.  o_O

No i hit nad hity:
SIAMA SIÓL :)

Najdłuższe zdanie jakie usłyszałam:
DOBGE MASIEŁKO JEŚT, SIMNE JEŚT, MAMA KUTKI IJEŁA :)

Kto zgadnie, ten wielki. :D


poniedziałek, 12 listopada 2012

SI si ri si :)

Fajne to SI.
Fajne tam moje dziecko.
Fajna pani Agnieszka.

I jakaś taka współpraca inna i praca w ogóle, tym razem.
Dojrzał? Woli panią Agę?

Byliśmy dziś na odwiedzinach w innej sali, gdzie była pani jakaś z chłopczykiem, a potem chłopczyk poszedł, a przyszła jakaś dziewczynka z ZD. /Notabene przesympatyczne, radosne dziecko./
Daniel oboje przyjął tak naturalnie, jakby całe życie z nim mieszkali. Nic, zero wrażeń.

Co lepsze, nawet nie słuchał co druga para robi. Słuchał cioci Agi.
I już odnotowaliśmy pierwsze postępy.
Zobaczył jak druga pani buja dziewczynkę na takim dużym wałku i gdy ciocia Aga zaproponowała zabawę w podobnym stylu, nie oponował.
W Rudzie zawsze się stroszył, nie chciał się tak bujać, nawet położyć się na piłce nie chciał.Spinał się i uciekał przy każdej próbie.
Teraz dał się położyć na brzuchu i kiwać. A potem - o cudzie! - pozwolił by go na tym wałku pochylać mocno do przodu w lewo, wtedy sięgał mały kamyk łapką, potem powrót do pozycji wyjściowej i kolejne pochylenie w innym kierunku, i wrzucenie kamyczka do czekającego tam pudełka.
No byłam pod wrażeniem, nie powiem...

I tak sobie myślę, że ćwiczenia w towarzystwie to niezły pomysł.
Może on potrzebuje wiedzieć co się będzie działo nim sam spróbuje?
Ja tak mam, więc czemu on miały inaczej. :)

Tyle że salę mamy przypisaną inną, na dole. Tu byliśmy by inne gadżety obejrzeć i innych ćwiczeń spróbować. Ale może będziemy tam wpadać. Zobaczymy.

Było też wspinanie i kulanie po materacu - to drugie też pierwszy raz sobie pozwolił. Wcześniej tylko w domu, na łóżku. I nawet mu się spodobało. :)
Dał się też powiesić na takim dużym wałku przywieszonym do sufitu i bujającym się na boki. Sięgał coś przez niego i wracał do wyjściowej pozycji. Skorzystał z basenu z piłkami. Różne takie fajne rzeczy...

Odmówił tylko wejścia na kulę z wypustkami. I nie chciał przejść po macie z takimi miękkimi kolcami.
Nie był też zachwycony gdy przeciskał się między dwoma wałkami, ale dał radę.

Reszta kolejną razą. :)

A jeszcze śmiać mi się chciało, bo pani Aga przez dobre pół godziny kombinowała jak Daniela przytulić. Chciała go tak złapać, żeby poczuł, ścisnąć. A on sprytnie unikał tego zbliżenia. Dawał jej rękę, mogła go włożyć do basenu, wyjąć, łaskawie pozwolił jej się trzymać za pupę, gdy po drabince wchodził (chyba tak sobie już na dłużej umyślił, bo na placu zabaw ja ręce trzymam pod pupą jego, w razie jakby zleciał...) itd. ale objąć nie...
Po 40 min. jej wysiłek został  wynagrodzony. :D
Młody stał między jej rękoma, ona coś trzymała w lewej ręce, on tam wrzucał koraliki, sprytnie przełożyła pojemniczek do prawej i zamknęła okrąg... a on się przytulił jak do mnie, więc skorzystała i mocno objęła. Nie zaoponował. :)

Myślę, że za jakieś dwa, trzy tygodnie mamusia wyjdzie na korytarz i zostawi ćwiczących we dwoje... :)

Bingo!

piątek, 26 października 2012

Zmysł propriocepcji

Gosia temat wrzuciła, dumam, dumam i faktycznie... Coś tu chyba jest na rzeczy.

Zacytuję z www.zabawydladzieci.com.pl

"Integracja sensoryczna, to współpraca zmysłów, na bazie której nasz odbiór otaczającego świata jest prawidłowy i pełny. Podstawą są tu trzy zmysły zwane bazalnymi: zmysł dotyku, zmysł propriocepcji i zmysł równowagi. Propriocepcja to zespół wrażeń i odczuć, jakich dostarcza nam nasze ciało. Odczucia te dają nam informacje o tym, co dzieje się z nami, bez konieczności przyglądania się temu co robimy. Ze zmysłu tego korzystamy często nieświadomie, a potrzebujemy go do realizacji takich aktywności życiowych jak mówienie, chodzenie i wielu innych. Idąc przed siebie nie patrzymy pod nogi, mówiąc nie widzimy ruchów naszego języka, ubierając się nie przyglądamy się dokładnie naszym ruchom, zapinając zamek błyskawiczny w tylnej kieszeni spodni, nie wyginamy się, by widzieć, co robimy, myjąc włosy robimy to dokładnie mimo, że głowę mamy schyloną a twarz zasłoniętą.. Zmysł propriocepcji cały czas informuje nas o tym, co dzieje się z naszym ciałem. Stojąc w kolejce do kasy, nie musimy uważać na to, by utrzymywać się na stopach i stać prosto. Pełne i czytelne odczucia dochodzące z ciała dają nam poczucie bezpieczeństwa i niejednokrotnie ratują z opresji. To dzięki nim udaje nam się nie spaść z wyszczerbionych schodów, przejść po zapadającym się chodniku i utrzymać się na wąskim szczeblu drabiny. Zmysł propriocepcji wraz ze zmysłem równowagi i dotyku daje nam pełne odczucia związane z pozycją ciała, jego położeniem w przestrzeni oraz kontaktem z przedmiotami i ludźmi."

 I o zaburzeniach trochę:

"Odczucia proprioceptywne mogą być zaburzone. Dzieje się tak wówczas, gdy dwa pozostałe zmysły nie działają prawidłowo, a także wtedy, gdy występuje nadmierne lub obniżone napięcie mięśni. Obniżone napięcie mięśni obserwuje się u dzieci z wrodzonymi uszkodzeniami CUN, u dzieci urodzonych przedwcześnie, a także u dzieci urodzonych przez cesarskie cięcie. Niemowlęta z obniżonym napięciem mięśni, mają trudności z osiąganiem kolejnych faz rozwoju ruchowego: unoszeniem głowy, przetaczaniem się, sięganiem po przedmioty, siadaniem, czworakowaniem, utrzymywaniem pozycji stojącej i samodzielnym chodzeniem. Małe deficyty w napięciu mięśniowym nie dają znać o sobie tak wcześnie. O niewielkim odstępstwie od normy, w zakresie napięcia mięśniowego, mogą świadczyć specyficzne zachowania i trudności dziecka ujawniane w późnym niemowlęctwie, w wieku przedszkolnym lub szkolnym. Nieznaczna wiotkość mięśni powoduje, że informacje dochodzące z ciała są słabsze i mniej czytelne. Można powiedzieć, że dziecko gorzej czuje samego siebie. Jak sobie z tym radzi? Spontanicznie i bezwiednie robi wszystko, by wzmocnić odczucia związane z pozycją i ruchem ciała: zamiast siadać rzuca się na podłogę, zamiast stać skacze, zamiast chodzić biega, zamiast rysować dziurawi kartki itp. Potrzeba intensyfikacji odczuć z ciała istnieje także wtedy, gdy trzeba zrezygnować z ruchu. Co się wówczas dzieje? W takich wypadkach, dzieci z obniżonym napięciem mięśni dążą do zamkniętych i stabilizujących pozycji ciała: siadają na krzesłach z nogami pod brodą lub po turecku, zaplatają stopy o nogi krzeseł, podkładają dłonie pod kolana lub uda, przyjmują pozycje, które innym wydają się dziwaczne i niewygodne, wprawiają ciało w ruch kiwając się na krześle itp. Obniżone napięcie mięśniowe występuje także w ramionach, dłoniach i palcach. Stąd wynikają różne problemy związane z przykładaniem zbyt dużej siły do małych ruchów. Rysowanie kończy się często łamaniem kredek, zabawki rozpadają się w rękach, a zapinanie guzików i sznurowanie butów nie udaje się dzieciom inteligentniejszym od innych. Podwyższone napięcie mięśniowe. wzmożenie napięcia mięśniowego, to wynik samoczynnej reakcji na zbyt niskie napięcie mięśni. Dzieci, u których obserwuje się nadmiernie wyprostowane i sztywne tułowie i kończyny, próbują w ten sposób poradzić sobie z deficytami w napięciu mięśni. Nadmierne napinanie poszczególnych części ciała, podobnie jak ruch, prowadzi do lepszego odczuwania jego położenia i pozycji. W ostatecznym efekcie utrudnia jednak ruchy celowe, stąd konieczność eliminowania go i stymulacji poprawiającej odczucia z ciała w nieszkodliwy sposób." 

Obniżonego napięcia mięśniowego Daniel nie ma stwierdzonego. Dwa badania neurologiczne mówią, że jest ok. Zaczął od czworakowania, szybko unosił głowę, siadał od 8 miesiąca, potem bardzo ładnie trzymał pion, stawał, chodził od 12go miesiąca. Nie ma problemów z równowagą.

Ale zachowania wyżej opisane są już dość typowe dla Daniela. Często robi mocne siady na podłogę. Dużo skacze. Często ni stąd ni zowąd podskoczy sobie w miejscu - może bym nawet tego nie zauważyła, gdyby nie to, że przychodzi do mnie, wkręca się we mnie plecami, wchodzi między moje uda, gdy siedzę, a potem nagle robi wyskok, waląc mnie głową w brodę - język mam już tak pocięty własnymi zębami, że szkoda słów.
Mocno trzyma długopis, kredkę, pędzelek w zasadzie bardziej ryje kartkę niż maluje.
Siada dziwnie, najpierw wchodzi na krzesło nogami, a potem się zsuwa. Nie potrafi zamoczyć pędzla czy palca w farbie delikatnie, pakuje sprzęt do samego dna pojemnika jakby musiał poczuć opór.
Gdy siedzi na kolanach moich, wkręca się w mnie jak tylko może. Gdy oglądamy bajkę przylega do mnie tak, jakby zależało mu na styku jak największą częścią ciała, od nóg zaplecionych gdzieś o moje, po głowę wciśniętą pod moją brodę.
Ostatnio zasypia leżąc na mnie. Jego nogi leżą między moimi, a ja udami mam go ściskać, ręce są po bokach mojego ciała, ale nigdy luzem, muszą być wciśnięte pod poduszkę, albo pod moje ramiona, głowa leży na moim dekolcie opierając się o brodę.
Od paru miesięcy dużo śpi na brzuchu, podkurczając nogi na żabkę i wciskając ręce pod tułów.
Zwykle nie odkłada zabawek, a nimi rzuca. Z takim dociskiem, jakby chciał, by jak najmocniej rąbnęły w ziemię.
Nie usiedzi w miejscu. Jeśli jest głodny (jakimś cudem) to przychodzi na kolana, a jak tylko nasyci pierwszy głód, znowu zaczyna chodzić. Podróż autem dłuższa niż kwadrans to dla niego męka. (Ostatnia 5ciogodzinna była traumą, młody odreagowuje do dziś...) Tak samo jakieś zajęcia wymagające pozostania w miejscu. Jeśli ich nie skończy, przerywa i rusza na poszukiwanie innych, byle dłużej nie być w tej samej pozycji, w tym samym miejscu. Nawet huśtawki zmienia po kilka razy, nie huśta się jak inne dzieci, długo na jednej.
Gdzie tylko może próbuje włączyć bieg, skoki, nawet przy schodzeniu ze schodów.
Nie ma wyczucia, gdy np. bawi się w podawanie kropli do mojego nosa (leczę się, więc zna tę czynność doskonale), robi to z taką siłą, że zawsze zrobi mi krzywdę. Gdy go przewijam albo ubieram rajty, skarpety, macha nogami, zawsze z dużą siłą, kopiąc mnie tym samym gdzie trafi, czasem dość mocno, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co robi.
Wędruje w nocy, często lądując na podłodze. Pozbyłam się łóżka, śpimy na materacu, a tuż obok leży gruba, duża poducha, na której Daniel zwykle kończy nockę.
Nie usiedzi nawet w wannie, nadal korzystamy z maty, bo dziecko często albo chodzi po tej wannie, albo w niej skacze.

Nie wiem jaki to rodzaj zaburzeń, czy coś z napięciem mięśniowym jednak, czy też nie. Czy może tylko jak w każdym innym elemencie układanki pod nazwą ASD, jakiś tam fragment problemu go dotknął, Ale na pewno coś tu jest na rzeczy... Czemu mi to wcześniej nie przyszło do głowy?

I jednak głupia jestem, stwierdzam. W zasadzie gros jego zachowań dziwnych od pewnego czasu traktuję jak autoterapię i widzę, że to się sprawdza, ale zupełnie nie pomyślałam o tym rzucaniu... Już sama jestem zmęczona swoim ględzeniem w tym temacie i krzykiem, gdy po raz setny widzę jakąś dziurę w panelu...
A rozwiązanie zagadki może być takie proste...

I jeszcze sobie uświadomiłam, że to wszystko (to dociskanie, spanie na mnie, wędrowanie w nocy) wróciło w tym samym momencie, w którym zaczęły się cuda ze:
- smarowaniem balsamem i myciem - łaskocze
- ubieraniem - dzikie chichoty i ucieczki, bo łaskocze
- przewijaniem - jak wyżej
W chwili obecnej zwykłe oporządzenie dziecka to zawsze jest wściekły chichot i walka, bo go kila, bo on nie chce. I albo ja muszę się poddać i trwa to wieki. Albo muszę na siłę (bo np. czas wyjść) i jest ryk.
Przez dwa lata i 4 mce nie było problemu z ubraniem dziecka, nic go nigdy nie łaskotało, a teraz on się otrząsa, gdy poleję mu wodą plecy...

Jest związek? Zbyt delikatne są te czynności?
Jak myślicie?


czwartek, 25 października 2012

Opinia o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju

Ze względu na ochronę danych osobowych, zmuszona jestem usunąć dokumentację medyczną dziecka.
Są tam dane nie tylko moje, ale i specjalistów, z imienia i nazwiska.

Sami rozumiecie. Rodo i te sprawy.

środa, 3 października 2012

Poweekendowo

No więc byliśmy w Szczawnicy. Dojechaliśmy w miarę sprawnie, z powrotem mieliśmy małe problemy, ale dało radę. Teraz tylko znaleźć czas i kasę na odstawienie auta do mechanika, bo założenie pokryw plastikowych na silnik i bezpieczniki nie pomogło, nadal zdycha.

Czas to był średni. Miasto piękne, zwłaszcza Szczawnica Górna, urocza zabudowa (z wyjątkiem niszczejących budynków - efektu działań socjalizmu), klimat, a że pogoda była ładna, to było co oglądać.
Zwiedziliśmy wąwóz Homole, Rezerwat Białej Wody, doszliśmy wzdłuż Dunajca tzw. Drogą Pienińską aż na tereny słowackie, wjechaliśmy 4 os. kolejką na Palenicę, zahaczyliśmy o Jaworki i Szczakową, szlak wzdłuż Grajcarka zdeptaliśmy doszczętnie. :)

Problemy generalnie były trzy:

- Daniel źle tam spał, wiercił się, rzucał, popłakiwał przez sen, nawet na hydroksyzynie. Nie wiem jak by było bez niej, bałam się sprawdzać, obawiam się, że dużo gorzej. Niby mówił, że "MAMI GOMEK" i że "ŁANY GOMEK", fajnie się bawił, wędrował między pokojem naszym i dziadków, testował wytrzymałość telewizorów, radia, podobało mu się kąpanie w brodziku itd. A jednak nie było to jego miejsce.
Moje też nie, spałam niemal tak źle jak on. Mimo prochów. 

- Nie jadł. W ogóle. Jeśli to co było do tej pory było problemem, to teraz zaliczyliśmy koszmar. W piątek nie jadł nic przez cały dzień, aż do wieczora, kiedy to zjadł pół banana i pół parówki. W sobotę odmówił mleka na dzień dobry i nie jadł nic kompletnie, z wyjątkiem gumy maoam. W niedzielę zjadł pół herbatnika i znowu odmówił mleka w dzień. Na kolację zjadł dosłownie trzy malutkie kęsy pieroga. W poniedziałek udało mi się wcisnąć w niego trzy gryzy kanapki rano, cztery gryzy słowackiego naleśnika w południe (i tak się tym najadł, że zasnął mi na rękach w drodze powrotnej), a potem jedną  ósemkę pieczonego mini ziemniaka. Kolacja to 1/4 parówki.
W domu chociaż zapija to mlekiem z dodatkiem kaszy, czasem i 4 butlami na dzień. Daje mu to kalorie, witaminy, utrzymanie wagi i chociaż na chwilę pełny brzuszek. Tam wypijał kaszę tylko przez sen, w nocy. I to nawet nie sam wołał o nią, a ja mu wciskałam, gdy się wiercił.
Z piciem też mieliśmy tam problem, 125ml na raz to wszystko co wciągnął i to tylko trzy razy. Pił łykami, trochę wody, trochę soku, minimalne ilości.
I brałabym to za przypadek może... gdyby nie fakt, że po powrocie do domu wczoraj zjadł całą kromkę (taką kwadratową, z foremki) chleba graham i zagryzł to jeszcze parówką (całą!), po czym zażyczył sobie jeszcze mleko. A wszystko to od 19ej do 20ej, po czym o 21ej do poduszki wypił kolejną flachę zagęszczonego mleka. Aaaa i jeszcze wychlał dwie flachy wody, w sumie pół litra.

- Nosił się non stop. Praktycznie 90% czasu był na moich rękach. Nie będę tu nawet mówić jak to się odbiło na moim nosie... Na Homolach nie zszedł ze mnie wcale. Na Białej Wodzie szedł trochę w drodze powrotnej. Po mieście od czasu do czasu, gdy trafiał nam się jakiś mostek, albo coś równie atrakcyjnego, chciał zejść z rąk, a potem znowu na nie wracał. Kręgosłup ledwie mi zipie, aż nabawiłam się skurczy w prawym udzie, promieniujących do pośladka i kolana, jak po znieczuleniu podpajęczynówkowym do CC.

Same atrakcje, jednym słowem. 
Gdyby nie widoki i pogoda, orzekłabym ten długi weekend mocno nieudanym.
A tak trochę mam rekompensaty...

Tyle na dziś, bo coś mnie dopadło na deser wczoraj i mam zawroty głowy.
Ahoj!


środa, 12 września 2012

U psychologa

Wczoraj zaliczyliśmy wizytę w GOARze, u pani mgr Bogacz. Pani psycholog bardzo podobały się postępy małego. Była zachwycona tym jak mówi i kontaktem jaki tworzy.

A Daniel oczywiście miał swoją wizję na tę wizytę. Nie chciał z nią rozmawiać o książce, chciał jakieś pudełko. Potem nie chciał ułożyć klocków, chciał inne pudełko. Itd. itp. Standard.
Nie naciskała (notabene - nigdy, nie ma takiego zwyczaju i chwała jej za to), odczekała focha, delikatnie wracała do tematu, aż w końcu przewertował z nią połowę tej książki, ułożył klocki i zainteresował się puzzlami.

Przy okazji zorientowałam się jak szybko pewne rzeczy mi umykają, przez przebywanie z młodym dzień w dzień.
Młody dostał trzy drewniane klocki w formie puzzli, miał je wyjąć z oczek i włożyć w swoje miejsca. Wyjął i po kolei każdy z nich podał pani psycholog. Ja nawet nie mrugnęłam, ona się zdziwiła i skomentowała głośno ten fakt, mówiąc jak to ładnie dzieli się uwagą... Już zapomniałam, że tego nie robił. I jakoś chyba nawet nie zauważyłam kiedy zaczął. Chyba nie najlepiej to o mnie świadczy...

Moje kolejne zaskoczenie, również spowodowane uwagą pani psycholog:
Młody dostał puzzle. Puzzle dość specyficzne, płaskie, trudne do wyjęcia pozornie. Tymczasem chodzi w nich o inną technikę, niż w tych klasycznych. Posiadają bowiem dziurkę z tyłu, tzn. dziurki, za każdym puzzlem znajduje się okrągłe oczko. Wystarczy puzzla stuknąć palcem od pleców i ten przodem wypada, a potem można sobie układać gdzie pasuje.
Pani Bogacz postawiła przed nim te puzzle pionowo, jak ścianę. Tylną stroną do dziecka. Pyknęła w jeden, a ten od razu spadł na stolik po czym poleciał na podłogę. Podniosła. Przysunęła ścianę do Daniela.
Młody wyciągnął jedną rękę, wysunął palec i przyłożył do dziurki, po czym wyciągnął drugą rękę, przełożył ją na drugą stronę ścianki i podłożył w miejscu, gdzie widniał kolejny puzzel.
Pyknął palcem, a tekturka spadła mu prosto na rękę. Powtórzył to samo z kolejnymi puzzlami.

Chyba nie doceniam inteligencji mojego dziecka, bo nawet nie przyszło mi do głowy się zdziwić. Tymczasem pani Bogacz zrobiła duże oczy i stwierdziła, że pierwszy raz widzi taką technikę, że nikt jej jeszcze nie zaprezentował takiej orientacji przestrzennej, pomijając już nawet wiek dziecka i fakt, że widzi ono te puzzle pierwszy raz.
Hmm... wieczorem aż zaesemesowałam do zaprzyjaźnionej oligofrenopedagog z pytaniem o wiek dla orientacji przestrzennej. Potwierdziła, że faktycznie, to nie bardzo ten wiek.

Potem młody zbadał wszystkie klocki sensoryczne, po kolei odkrywając wszystkie ich funkcje. A gdy już się nasycił, przeszedł do przeglądania kolejnych pudeł, zatrzymując się na zestawie gąbek i myjek (wyraźnie zainteresowała go faktura, niekoniecznie w tym pozytywnym sensie, niektóre z myjek trzymał końcówkami palców, a jedną to ja musiałam wyjąć z pudła, bo sam nie miał ochoty jej dotykać) i takim, gdzie pełno było kuchennych, plastikowych dupsów typu: kubeczek, widelczyk, czajnik. Przyrządził KAFKĘ, spróbował, po czym stwierdził, że APCI KAFKA i zarządził wychodzenie na korytarz, żeby tę babcię poczęstować.
Odmowa trochę wybiła go z rytmu i dobry humor się skończył.
Na koniec jednak grzecznie się pożegnał, dał cześć, zrobił żółwika, przybił piątkę i pomachał rączką mówiąc PAPA. Pani Bogacz była zachwycona. (Ja znowu nie wykazałam zdziwienia, bo obserwuję to już od jakiegoś czasu, przy czym nie jest to standard, Daniel sobie wybiera z kim się pożegna a z kim nie, nie da się go zmusić, ani namówić, jeśli ktoś mu nie pasuje, nie ma siły... ) 

Generalnie bardzo ciekawa godzina, jak się okazało także dla mnie dość odkrywcza. I zaskakująca.

Reasumując - pięknie idziemy w kierunku Zespołu Aspergera. Wytracają się niektóre autystyczne zachowania, włączają nowe, bardziej aspergerowe, utrwalają się schematy, rytuały, do tego dochodzą specyficznie, mocno techniczne zainteresowania plus ponadprzeciętne umiejętności. Mam tylko nadzieję, że te rytuały i inne dziwactwa nie utrudnią mu życia zbyt mocno, i że te umiejętności i talenty nie będą zbyt dokuczliwe ani dziwaczne i pomogą w życiu, zamiast zmienić je w pasmo udręk.

I tyle na dziś.
Wieczór taki sobie. Noc koszmarna.
Piątki dają w dupę nieźle. W nocy było noszenie, masowanie, smarowanie. Jeszcze nic się nie przebiło, ale jest koszmarnie. Do tego młody pokaszluje i miewa stany podgorączkowe.
I w tym czasie akurat, na domiar złego, ja mam tę zasraną operację i idę do szpitala.
Szczerze mówiąc robię w gacie na myśl co będzie, gdy  mnie nie będzie i co będzie, gdy wrócę... Słabo mi ze strachu, mam skoki tętna i boli mnie głowa, a żołądek zwija się w kulkę. :/

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Swoboda

Swoboda - hasło przewodnie terapii wg pani Hanny Olechnowicz.
Z przymrużeniem oka traktowałam, ale... ona jednak ma rację. W sumie nie powinno mnie to dziwić, w końcu to świetny terapeuta. A jednak dziwi. Głównie dlatego, że wszyscy tak mocno narzucają dzieciom ze spektrum tresurę. Siedzieć, rysować, tu iść, tam patrzeć. Niech płacze, aż zrozumie. Tak wygląda terapia wszędzie wokół, gdzie zaglądam.

I tak sobie myślę... po co to komu? Żeby dziecko było grzeczne w szkole? Żeby pani X nie miała problemu? Autyzm to zaburzenia relacji społecznych. Siedzenie przy stoliku  nie uczy relacji. Uczy posłuszeństwa. Stanowi nakaz. Nawet jeśli dziecko się nauczy, rok odpłacze, ale nauczy. Co z tego?
Nauka siedzenia przy stole nie zapewni mu szczęścia w dorosłym życiu, nie da przyjaciół, partnera, świetnej pracy, która będzie go fascynować. Jakie więc to ma znaczenie? I po co się to robi?

Jakoś tak sobie myślę, że te metody, to nie są dla dzieci, a dla dorosłych, którzy będą się potem z tymi dziećmi w przedszkolu czy szkole użerać. Tak, tak to chyba traktują. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt przytrzymywania dziecka za nogę, w celu przymuszenia do pozostania przy stoliku?

Odpuściłam...
Na wszystkich frontach odpuściłam.
Odpuściłam zabawy, rysowanie, nawet nie dotykam kredek. Odpuściłam klocki i budowanie wież. Odpuściłam książeczki. Nie to nie...

I oto cud.
W sobotę przybywa do nas ciocia, która ma zostać do niedzieli. Wracamy ze spaceru, a dziecko zasiada do stolika i ciągnie ciotkę obok. Wręcza jej kredkę i każe rysować kółko. Potem ona oddaje tę kredkę i proponuje, by młody narysował swoje... A on rysuje. Potem wymiana kolorów i dalej...
Tydzień temu taka zabawa trwała godzinę. A on siedział i rysował, albo dawał jej rysować. Wstawał, brał inne kredki, temperówkę, kazał odrysowywać sobie dłonie i tak się bawili, podczas gdy ja mogłam wyjść i zrobić kolację. Nawet za mną nie poszedł...

Spacery też odpuściłam.
Jeśli musimy gdzieś iść, w konkretne miejsce, biorę na ręce i gadam. Czasem ma jakiś plan, że tam. Tłumaczę, że teraz robimy to i to... Zwykle pomaga.
Jeśli idzie na nogach, czasem próbuje ten kierunek narzucić, ale wtedy pomagają ręce i opowiadanie czegoś.
Gdy  nie mamy konkretnego celu, idziemy przed siebie. I nigdy za rękę, chyba że sam mnie złapie. To też odpuściłam. Nie mam siły walczyć miesiącami. Ani ochoty. Kontroluję sytuację i daję swobodę. Na pomnik? Dobrze. Na plac zabaw? Ok. Ja się dostosowuję. I jest lepiej. Im mniej granic, im mniej narzuconego planu, tym lepiej.

Ubieranie.
Nie chce teraz, to poczekam.
Jeśli trzeba gdzieś wyjść i nie można się bawić do jutra, przygotowuję do wyjścia ze sporym marginesem. Niech biega pod przychodnią po krzakach, byle byśmy byli już na miejscu. Z domu wychodzimy za wcześnie. Inaczej klapa, albo ryk do ubierania i wychodzenia. Unikam.
Podobnie z kąpielą. Nie ganiam go, nie zmuszam. Delikatnie kieruję do wanny, ale gdy uparcie ucieka, zostawiam. Najwyżej będzie się mył w zimnej wodzie i krócej. Trudno.

Próbowałam przed spaniem zmienić rytm. Najpierw kasza, potem zęby. Nie udaje się. Po kaszy Daniel przytula się do poduszek, nie chce już wychodzić z sypialni. Wracamy do starego zwyczaju. Tak, wiem, niezdrowe dla zębów. Trudno.

Odpuściłam z jedzeniem. Nie daję łyżeczki ani widelca do ręki. Leży sobie i czeka na lepszy czas. Nie chodzę z jedzeniem za nim. Nie chce, to nie chce. Oczywiście próbuję karmić, ale na nie, odkładam sztućce i zlewam. Od paru dni widzę, że próbuje sam... Podchodzi, bierze widelec i próbuje coś tam nadziać. Głównie rzeczy o zwartej konsystencji, parówkę, ogórka. Od święta potrafi powiedzieć, że AM i pokazać, co znaczy, że chce, czasem tylko spróbować, ale ważne, że chce i sygnalizuje...

Dużo odpuszczam. Nie jest to łatwe, ale działa.
Pani Olechnowicz ma rację. Swoboda jest bardzo ważna w kształtowaniu charakteru dzieci ze spektrum. One muszą ją mieć. To wspomaga ich rozwój.
Z jej doświadczeń wynika, że nawet dzieci upośledzone dobrze z tej swobody korzystają i idą w dobrym kierunku. Natura nie jest wcale taka głupia... Trzeba tylko dać jej szansę.


wtorek, 14 sierpnia 2012

Krok w przód

Idziemy... 
Nadal idziemy w konkretnym kierunku. A przynajmniej tak nam się wydaje, że jest konkretny. Czasem robimy krok w tył, czasem stoimy w miejscu, zawsze jednak ruszamy do przodu i ogólna droga jest stała. Nieco kręta czasami, ale nie zbaczamy z niej. Idziemy przed siebie, zgodnie z intuicją. Czasem stajemy na rozdrożu i głupiejemy. Nieraz wybieramy nie tą trasę, a potem musimy wrócić w tamto miejsce, gdzie źle wybraliśmy i wybrać inaczej.

Po 10 miesiącach takiej drogi z przeszkodami, dochodzimy do momentu, w którym stwierdzamy, że do tej pory wybieraliśmy dobrze i poszliśmy najlepszą z możliwych dróg.

A oto dlaczego:

1. Zaczynamy mówić; wiele rzeczy brzmi dziwnie, sporo słów nie da się nawet powiązać z tym czego dotyczą, ale też sporo jest wyraźnych i konkretnych. Mamy też parę dwuwyrazowych zwrotów. Oto niektóre z nich:
- PIJES - pies oczywiście
- MEKO - mleko
- PICIE
- JEDZIE
- IDZIE
- MAMA DAŁA
- APCIA NIE - gdy babcia ma czegoś nie robić
- ATIO AM - auto też je z nami posiłki, podobnie ISIU, czyli misiu
- TIUTIAJ - tutaj
- MAMA TU - mam przyjść, gdzie pokazuje
- KIPI
- KAPIE

To takie najnowsze. Bardzo konkretne. My je rozumiemy i on wie co mówi i co chce.

2. Znowu traci nam się parę rzeczy, które do niedawna mocno utrudniały nam życie. Traci się ot tak. Pewnie w to miejsce przyjdzie coś innego, ale póki co robi się nieźle. Wczoraj się zorientowałam właściwie, że paru przypadłości w tej chwili nie ma. Np. nie ma:
- zamykania wszystkich drzwi, przez które przechodzimy; wychodzi z klatki i idzie przed siebie; Czasem zauważy, że drzwi się zamknęły, a czasem w ogóle nie zwróci na nie uwagi;
- wychodzenia do drugiego pomieszczenia po to, by tam pacnąć na dupę, bym musiała do niego przyjść i go podnieść; jeśli fochuje to tu i teraz, nie szuka miejsca by sprawdzić czy tam też podejdę, czy zauważę, zareaguję; ogólnie padów jest mało w tej chwili;
- biorę na ręce, gdy w drodze jest problem i skończyły się pady  na chodniku, bo... miał wizję; podnoszę, mówię gdzie idziemy i po co, zmieniam kierunek i idę... a on zapomina, że chciał inaczej;

3. Zaczyna się komunikacja. Mocno utrudniona jeszcze, ale gdy chce pić, idzie do sypialni po flachę wody, albo sięga po kubek z herbatą, czy też podaje mi flaszkę. Wcześniej wył z pragnienia, ale nie łączył tego z butelką, która stała obok. Teraz bierze i pije. Potrafi nawet podać mi flachę i powiedzieć: PICIE. Potrafi się też domagać, by do wody coś dodać, np. witaminki, idąc do kuchni pokazując na syrop.
Zdarza się, że odpowiada mi na pytanie co chce, czy wodę czy mleko. Niedawno brał pierwsze z brzegu albo wył, bo nie umiał wybrać, a potem wył drugi raz, bo dałam nie to. Teraz wybiera to co chce, lub też powie że MEKO. Albo że MEKO NIE. Nie potrafi powiedzieć "woda", więc mówi co umie, a czego nie chce i zaprzecza.
Zdarza się też czasem, że pokazuje na talerz i mówi, że AM. Czasem skubnie, czasem zje więcej, ale zaczyna kojarzyć jedzenie z głodem i smakiem - tak mi się wydaje. Wcześniej buczał z głodu, a jedzenie mogło stać. Teraz jakby rozumiał, że to może mu ten głód zaspokoić. Bardzo ładnie kojarzy AM w sklepach, pokazując na półki z batonami, czekoladami - chociaż nie bardzo wiem skąd to skojarzenie, bo ja nie kupuję takich rzeczy.

4. Zaczyna się skupiać. W tej chwili na bajkach głównie, ale to zawsze coś... Potrafi patrzeć pięć minut na bajkę i zaznajamiać mnie z nią, mówiąc np. ISIU AM albo ISIU JEDZIE. I pokazuje wtedy  na tv.
Włączam mu czasem tv rano, gdy wstanie niedojrzały. Czasem w ciągu dnia. Dość szybko się nimi nudzi, nie potrafi siedzieć pół godziny i oglądać, ale ma już swoje ulubione klimaty, głównie są to czołówki bajek.

To chyba tyle. Może mało dla kogoś. Na pewno dla matki zdrowego dziecka. :) Dla mnie kosmos.

Oczywiście nadal są problemy z EE (nadal nie chce robić i trzyma ile może, ratujemy się laktulozą, colon C, czopkami glicerynowymi), nadal pieluchujemy, nadal się złości już, teraz i natychmiast, rzuca rzeczami, paca mnie i siebie (chociaż mniej), krzyczy na kota (też mniej - dużo mniej piszczy odkąd lepiej mówi) i goni go, ma swoje wizje kto ma podnieść zabawkę, albo gdzie mam usiąść itd. Nadal jest do mnie mocno przywiązany i robi sceny, gdy wychodzę, nadal nie chce zasypiać na noc beze mnie (i nie wiem co zrobić 14 września, gdy pójdę na operację, na jego ojca już nie liczę... ) i nadal jestem na pozycji nr 1, gdy wracam do domu i nikt inny się wtedy  nie liczy. Nadal chce się nosić...

Ale jest lepiej. No dużo lepiej jest. :)




środa, 25 lipca 2012

Coś dla siebie

Cholera, czemu to jest takie trudne. :(

Wieki nie robiłam nic dla siebie, nic bez syna. Wczoraj to zmieniłam. Wyszłam na kawę. Dla odmiany z facetem już odpieluchowanym. ;) Miło było.

Wróciłam do domu, dziecko szczęśliwe, widać że miało dobry dzień. Humor dopisywał, zostałam ładnie przywitana, ale bez histerii, bez wskakiwania na ręce i nawet dostałam buziaka. :)
Bez wydziwiania poszedł ze mną do sypialni, sam się uwalił i wziął flachę. Zamknęłam drzwi, położyłam się obok niego i zasypialiśmy... Trochę się tulił, ale zaraz na powrót padł na poduchę i zasnął.

Noc też była super. (A ostatnio mamy kiepsko w tym temacie. :( Przedwczoraj to już masakra była, godzina płaczu.) Jedna mała pobudka na papu i chrap chrap z powrotem. Rano wstał z humorem, z uśmiechem, nie chciał się nosić, dał mi wyjść do kibelka, ubrać się itp.

Ale wyraźnie mu mnie brakowało wczoraj, bo gdy chciałam wyjść... zaczęło się. :( Na ręce i "mama nie". Gdy w końcu drzwi otworzyłam wyszedł boso za mną i na ręce. :(
"Bawiliśmy się tak do 7:10... W końcu musiałam wyjść, bo już byłam spóźniona.
Jeszcze w windzie słyszałam płacz... :(

I zrób tu człowieku coś dla siebie. I nie miej wyrzutów sumienia. :((((((((


piątek, 22 czerwca 2012

Hanna Olechnowicz - lektura obowiązkowa

Na razie nie będę nic pisać, na razie polecę.

To już mam, prawie zjadłam na stojąco.
Generalnie nie mam czasu czytać, dziecko mi nie pozwala. A wieczorem padam na dziób, kładę go i jest 21:30 albo i 22ga. Ogarniam chatę i padam. W tym tygodniu olałam wszystko, brałam prysznic i siu do sypialni, lampka, ołówek i do dzieła... Lekturę kończyłam z musu, gdy młody zaczynał wierzgać i światło mu przeszkadzało. /Znowu ma taką fazę, ostatnio w dwie godziny po zaśnięciu, że się kręci, popłakuje, śpi nerwowo./
Genialna pozycja!


A to właśnie dostałam. /Dzięki Aga!/
Już nie mogę się doczekać, przebieram kopytami, żeby wrócić do domu i zacząć czytać... :)
Spis treści wygląda obiecująco.


A tu sobie można poczytać o tej pani:   Hanna Olechnowicz 

Notabene... Ja nie wiem jak można książki pisać w wieku 92 lat? Ja już mam mózg jak gąbka i mocno zaawansowaną sklerozę. W tym wieku (jeśli jakimś cudem dożyję) będę siku robiła w wielkiego pampersa, a jedzenie będzie mi podawane przez rurkę, bo na pewno zapomnę do czego mam usta... 
Z szoku wyjść nie mogę. Jestem pełna podziwu.



środa, 13 czerwca 2012

Wczesne wspomaganie

Czasem się czegoś szuka, szuka i figę znajduje, a potem przypadkiem można się o to coś zabić. :)

Grzebiąc w książce telefonicznej (taki stary wynalazek, książka z numerami telefonów, papierowa - dodam) szukałam przedszkoli integracyjnych w moim mieście. Chciałam podzwonić, popytać, co, jak, jakie warunki, czy  może wcześniej by się można dostać itd.

I tak sobie zadzwoniłam do Przedszkola Miejskiego nr 40 z Oddziałem Integracyjnym w Gliwicach przy ul. Sienkiewicza 9 i bum! Oni mają wczesne wspomaganie! I to wcale nie dla dzieci przedszkolnych, czyli od 3 lat. Nie wiem czy nas przyjmą, mam przyjść z opinią o potrzebie WW do pani dyrektor i ona sprawdzi jakie tam są zalecenia i co ona może, ale jest cień szansy. Może dość spory nawet, bo Daniel w końcu kontaktowy jest dosyć, niewycofany i coś tam nawet już werbalizuje. Huha! Ale się cieszę! :)
Gdyby się udało, mielibyśmy tam zajęcia od IX 2012. Kilka godzin na tydzień. 

Oby tylko nie zapeszać. Puk puk w niemalowaną klawiaturę. :)

Notabene to przedszkole ma Grupę Montessori. To wiedziałam już, ale niestety  nie dla takich maluchów, więc nie zajmowałam się tym. Teraz tylko dopytałam czy za rok, albo dwa... Ale nie, grupa jest zamknięta, dzieci w niej dorastają i przebywają, aż pójdą do szkoły. Czyli za dwa lata będzie nowa zakładana. Wątpię czy da się do niej dziecko przepisać, zwłaszcza takie, które rok było na oddziale integracyjnym. :(

Poszłam za ciosem. Kolejne Przedszkole Miejskie nr 21 z Oddziałami Integracyjnymi przy Górnych Wałów 19. Okazuje się, że dzieci tam ogrom, w tej chwili 30, od września 33. I wszystkie oddziały tam są już integracyjne, bo taka była potrzeba.
Wczesnego Wspomagania dla dzieci przed ukończeniem 3r.ż. nie realizują z braku możliwości, czyli miejsc.
Do przedszkola owszem, ale od IX 2013, dokumenty można przynieść już przed naborem, czyli zaraz na początku roku, w tym celu trzeba mieć orzeczenie o niepełnosprawności oraz orzeczenie o potrzebie kształcenia integracyjnego lub specjalnego.

Zdaniem pani dyrektor wcześniej WW powinna mi zapewnić PPP. Ciekawostka. :)

No i trzecia placówka - Przedszkole Miejskie nr 31 z Oddziałami Integracyjnymi w Gliwicach, przy ul. Mickiewicza 65. Do tej pory ta opcja była mi najbliższa, tak odległością jak i klimatem, miejscem położenia, otoczeniem. Ale po rozmowie z panią dyr. mam problem. Heh...
Oddziały tam są 3, ale w każdym tylko 5 dzieci z orzeczeniem. Kosmos jakiś. Zgłoszenia osobiste, w okolicy III 2013. Z ww. papierami. Wczesne Wspomaganie mają tylko dla swoich dzieci, zakres różny, o tym decyduje ich komisja, ale czas na to WW to jakiś kolejny kosmos - do 2h tygodniowo max! o_O

I tyle mądrości.

Czyli dalej nic nie wiem. Nie zostaje mi nic innego jak iść z opinią na Sienkiewicza i czekać...



wtorek, 12 czerwca 2012

Program S-R...

Przepraszam wszystkich zainteresowanych, ale od czasu spotkania z panem z Son-Rise zdążyłam sto razy zmienić zdanie na temat ich działań, więc... wpisu nie będzie.


Jak można pomóc - nasza strona w Fundacji


Z góry dziękuję wszystkim, którzy zechcą nam pomóc i przekazać na leczenie Dania 1% swojego podatku za rok 2012 i kolejne, oraz tym, którzy będą tak dobrzy i dokonają darowizny.

Korzystając z okazji chciałabym dodać, że wpłacane kwoty nie muszą być duże. Takie zbieranie działa na zasadzie: ziarnko do ziarnka. Dlatego dziękujemy za każdą wpłatę, za każdą symboliczną złotówkę.
Suma tych złotówek będzie dla nas nieocenioną pomocą!  :*

Posiadamy subkonto w Fundacji ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ.
Tu linka do naszej stronki:




Aby dokonać wpłaty, korzystamy z nw. danych:


Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"



Bank BPH S.A.
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615 

Tytułem:
jak w linku wyżej

 







środa, 6 czerwca 2012

PPP

Czeski film, jak Babcię kocham. Nikt nic nie wie.

Odwiedziłam dziś Poradnię Psychologiczno - Pedagogiczną. Poradnia twierdzi, że wydaje opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju, ale jej nie realizuje. o_O Zaproponowano mi się zwrócić z tą opinią do GOARu.
Hę? Przecież GOAR mnie wysłał do nich właśnie? O_o

Nic nie rozumiem.
Zadzwoniłam po informacje do Urzędu Miasta, który się tym zajmuje i za to płaci. I co wiem? Jeszcze mniej niż przed telefonem. Jedna pani powiedziała, że wczesne wspomaganie jest ustawowo od 3 roku życia i że coś miało być robione dla mniejszych dzieci, ale ona nie wie co i gdzie. Przełączyła mnie, gdzie inna pani raczyła mnie wysłać po wczesne wspomaganie do PPP na Warszawską właśnie! Gdy jej powiedziałam co dziś tam usłyszałam, zaprzeczyła temu. Tam jest i już. Powtarzam kobiecie, że byłam tam dziś, że zaproponowano nam tam neurologopedę, psychologa, czyli to samo co GOAR, ale nie wczesne wspomaganie.
I tu padłam, bo pani stwierdziła, że to jest właśnie wczesne wspomaganie. o_O Czyli oba ośrodki robią wczesne wspomaganie i nie wiedzą o tym?!. :E

Spytałam panią dlaczego więc PPP i GOAR nie dostają pieniędzy na wczesne wspomaganie z UM, skoro to jest to właśnie? Pani nie odpowiedziała.
Stwierdziła, że mam napisać pismo do Urzędu z pytaniem, gdzie mam się udać po wczesne wspomaganie i dostanę odp. na piśmie. :)
Urocze. :)



__________________

Z innej bajki...

W PPP mamy psychologa, miłą panią z działu przedszkolnego, mgr Monikę Łuczak. Pani będzie widywać Daniela, po czym wyda opinię o potrzebie wczesnego wspomagania. Potem może wydać też opinię dla potrzeb przedszkola integracyjnego. Ale do tego jest ho ho czasu, bo przed 2,5 rokiem życia nie ma opcji. A Daniel we wrześniu będzie miał 2 lata i 4mce.
Czyli w styczniu przyszłego roku trzeba otrzymać papier, wziąć go w łapę i do Urzędu Miasta. Liczy się kolejność rzekomo.

Druga rzecz to neurologopeda. Pani Łuczak zaproponowała ichniego neurologopedę, bo jest na etacie i w przeciwieństwie do naszej pani z GOAR przyjmować nas może nawet co tydzień, a nie raz na dwa miesiące.

I trzecia rzecz, najważniejsza.
PPP ma zajęcia dla dzieci z problemami logopedycznymi. Jedne grupowe, dla dzieci z zaburzeniami rozwoju mowy. Dla małych dzieci właśnie. A drugie zajęcia to tzw. logorytmika.
Oba pomysły mi się podobają, ale trzeba na nie poczekać do września, bo to placówka oświatowa i działają w systemie szkolnym.
Na pewno z czegoś tam skorzystamy.


poniedziałek, 4 czerwca 2012

Po trzech wizytach na SI

Pierwsze efekty trzech zajęć są takie, że:

- Daniel mówi "tak". Dokładnie brzmi to KA, ale jak  brzmi to nie jest ważne. Słowo jest, znaczenie jest znane. Nie żeby używał specjalnie jakoś, ale po wielu monologach typu: "co mam z tym zrobić? włożyć tutaj? tak? Daniel, chcesz się pohuśtać? tak?"  i tak przez kilka godzin w sumie, jest efekt i w sobotę padło pierwsze '"tak".

- Daniel dokończy zadanie, przyniesie brakujący przedmiot i wykona inne polecenia, których już wykonywać nie chce, bo w swoim mniemaniu zakończył zajmowanie się nimi, jeśli dokonane zostanie pewne zagranie. A jest to dokładnie zachęcenie dziecka do innej zabawy. Przykład: terapeuta zaczyna się zajmować czymś nowym i fajnym, Daniel podchodzi, terapeuta przypomina, że nie zakończył poprzedniej zabawy i nie przyniósł ostatniego klocka. (Nie przyniósł świadomie, dał mnie zamiast terapeucie i doskonale wie o co chodzi.) Odsunięty delikatnie od nowej zabawy, wie co ma zrobić i jest to dla niego wystarczająca motywacja. O ile cała sytuacja przebiega w spokojnej atmosferze.

- Daniel wykonuje kolejne czynności, mimo tego, że już nie ma ochoty, odpowiednio zachęcony. Ostatnio miał wyjąć tylko pięć skarbów z pudełka pełnego grochu i innych śmieci. Parę razy przerywał, ale w końcu wyjął ich 10. Przy okazji wyszło, że dziecko jest ewidentnie praworęczne. Mimo przypominania ("a druga rączka nie poszukała jeszcze, poszukaj drugą rączką") o użyciu ręki lewej, wraca do prawej ręki. Owszem, szuka lewą, ale po wyjęciu przedmiotu, kolejne szukanie już znowu odbywa się łapką prawą.

- Dziecko wreszcie pokazało pierwszy swój strach. Nie dało się zawinąć w materac i zrobić naleśnika. Przechodziło przez tunel zrobiony z materaca, ale na początku tunel musiał być luźny. Potem przeszedł w ciaśniejszym, ale naleśnika nie było tak czy siak. Od razu się zrywał i odsuwał. /Ja to już wiem, bo w domu też próbowałam go zawinąć w koc czy ręcznik. Zgadza się na to pod warunkiem, że zwijam go na stojąco i omijam głowę. Przy czym musi mieć możliwość natychmiastowego odsupłania się. Jeśli będzie ciasno albo więcej warstw i nie da się wyjść z naleśnika w ciągu paru sekund, jest bunt, krzyk, płacz, histeria./

- Pokazały się pierwsze fanaberie pt. NIE. Jednak co praktyka, to praktyka. Każda z nich była szybko wyłączona.

- Dało się wyjść z sali bez zamykania drzwi. Co prawda potrzebna była uwaga, że drzwi nie zamykamy, że teraz będą otwarte, ale wyszedł nie wracając się i nie krzycząc, że chce zamknąć. Nie przeszkadzały mu też otwarte. /Gorzej z wyjściowymi, tam już jakby się przestawił na poprzedniego siebie - zamknąć chciał i koniec./

- Daliśmy radę 50 min. nie zajmować się naszym bytowaniem syjamskim. Przez tyle czasu Daniel zajmował się zabawą z terapeutą i chociaż próbował mnie w to włączyć i przychodził ciągnąć za rękę, to jednak odpuszczał i wracał do pana Grzegorza, a ja zostawałam na krześle.

- W dniu wczorajszym moje dziecko zainteresowało się innym dzieckiem i przystanęło na spacerze przy wózku, żeby popatrzeć z bliska na 10 miesięczną dziewczynkę w wózku.

- Przy powrocie do domu wczoraj zostaliśmy zaczepieni przez pewną parę z dwójką dzieci, która widuje nas czasem na dworze. Daniel stanął twarzą w twarz  z dziewczynką, której do tej pory unikał. Tym razem okazało się, że mała jest bardziej nieśmiała od niego. Zastrzelił nas wszystkich, bo wyciągnął do niej rękę na "cześć". Niestety ona schowała się za mamę i z integracji wyszła wilka figa z makiem. :(

- Na terapii w sobotę nastąpiło pierwsze wskazanie ruchem ręki. Daniel normalnie wyciąga rękę w miejsce gdzie coś tam jest, gdy czegoś chce, albo chce gdzieś być zaniesiony. Nie wskazuje konkretu, nie wykonuje ruchów pokazujących czynność, o którą mu chodzi. Tym razem pokazał, że terapeuta ma zakręcić piłkę w czymś na kształt trójkątnej ruletki. Wykonał obrotowy ruch dłonią. o_O 

Tak na marginesie znowu zdziwiłam się ile to on rozumie.
Daniel siada różnie, w siadzie prostym, na łydkach, z pupą między piętami. Nie poprawiam go, bo jest różnorodność, poza tym on siedzi parę minut i znowu go nie ma, więc nie widzę potrzeby. Ale terapeuta uznał, że jest. Daniel usiadł w siadzie na nogach i padło hasło "ale popraw nóżki" poparte wyciągniętym palcem i wskazaniem na nogi dziecka. Zdążyło mi przejść przez głowę "bez sensu, przecież on nie wie co to znaczy, nie dość, że nie zna słowa "popraw" to jeszcze nie wie jak się właściwie siada. Nic więcej nie zdążyłam pomyśleć, bo mózg mi się wyłączył. Moje dziecko poprawiło obie nogi wyciągając je do przodu w siadzie prostym. o-O Jak, skąd, jakim cudem? o_O
Spytałam potem babcię, też nie poprawia Daniela i uczy go siadać w tej pozycji. Nie rozumiem! Co nie zmienia faktu, że cieszę się jak dziki osioł. :D


I tyle tymczasem...

czwartek, 31 maja 2012

Czasem wszystko jest nie tak

Paskudny dzień mieliśmy wczoraj i dziś mamy drugi taki sam.

Zaczęło się od wczorajszej wizyty w pracy i nieporozumień finansowych, przez które nie spałam pół nocy.

Po południu odebrałam Daniela badanie genetyczne w kierunku celiakii. I dupa - Daniel ma jeden z genów za celiakię odpowiedzialnych! :/
Było więc na dobranoc męczenie dziecka i pobieranie krwi na kolejne badania, tym razem IgA tTG i IgA Ema, które kosztowały mnie bagatelka, niemal 150 złotych.
Na zakichane wyniki czeka się 14 dni roboczych! (Gdzie ja mieszkam?!) A potem gastroenterolog dziecięcy kij wie gdzie, bo nie w Gliwicach, tu nie ma. :/ 

Dziecko na noc musiało dostać znowu hydroksyzynę (a już prawie zeszliśmy z minimalnej dawki!) bo ciągle płakało, że mama zrobiła mu ał. :(

Do tego to SI, którego nie da się jednak zrobić w GOAR, bo przesadzili z ilością dzieci i teraz mają trzy równoległe terapie na jednej sali. W przypadku dzieci takich jak Daniel to się nie sprawdza. Na razie musimy mieć kontakt jeden na jeden.
Więc na razie zostaje nam Ruda Śląska, w zakresie minimalnym raz na tydzień, czyli kolejne 280zł do wydania przez najbliższe 2-3 miesiące.

A na deser Ośrodek Pomocy Społecznej tak mi policzył dofinansowanie do czynszu, że nie wiem czy mi się opłaca w ogóle ta droga do nich. Wiecie, że dodatki z Ośrodka Pom. Społ. liczą się do dochodu przy ustalaniu prawa do dodatków z Ośrodka Pom. Społ? :D Jakiś geniusz to wymyślał, jak Boga kocham!

Mój syn dostanie całe szalone 60zł dodatku rehabilitacyjnego! A oni to jeszcze doliczają do mojego dochodu, wyliczając mi podstawę do świadczeń. Padłam na dziób!

Jak to się dalej tak będzie toczyć, to pakuję manele i spierniczam stąd na koniec świata. Będziemy mieszkać pod palmą i wpieprzać bezglutenowe korzonki, a temat uspołeczniania przestanie istnieć, bo będziemy sami. Ot, cudowna metoda na uzdrowienie! i spokój!


niedziela, 20 maja 2012

Robimy diagnostykę SI

Ostatni weekend ostatecznie przesądził o tym, że diagnostykę SI zrobić trzeba.

Daniel skończył dwa lata, a coraz więcej dziwnych rzeczy bierze do buzi. Hit weekendu - pumeks. Nowy, kupiony w piątek, ale użyty już, nawet mu pokazywałam do czego, na jego stópkach pokazywałam, żeby wiedział. Niby rozumie, coś tam sobie próbował popumeksować, a wczoraj i tak go do paszczy wsadził.

Ostatnio ciągle gryzie kołdry i poduszki. Rogi zwłaszcza. Tzn. rogi poszewek. Smyra się nimi po ustach, a potem gryzie. Czasem tak mocno, wyszarpując je spomiędzy zębów.

I kolejna nowość - nie wiem czy to od kota wzięte, czy kolejny objaw problemu - gryzie stół. Staje przy krawędzi i przygryza brzegi blatu. Albo rogi. Coś takiego robi nasza kotka, więc to może być wypatrzone u niej. Z drugiej strony, kołdry ona nie gryzie, więc pewnie coś jest na rzeczy więcej niż zwykłe naśladowanie kota.

Pan Grzegorze Bernatek, odezwał się do nas na goldenline, gdzie go dopadłam. Zaproponował dwa terminy wizyty, w Rudzie Śląskiej. No więc zbieramy kilka razy po 80zł (nie wiem ile wizyt będzie Danielowi potrzebne, żeby coś z niego wyczarować) i będziemy próbowali zdiagnozować smarka. Na koniec dostaniemy jakieś rady i wytyczne. Szkoda, że ta diagnostyka nie przez GOAR, ale tego nie przeskoczę.
I znowu kasa, kasa, kasa... kręćka można dostać. :/ 

Mimo to będę coś kombinować w GOAR. Chociaż raz na jakiś czas wizyta kontrolna. Jeśli da się dziecko obsłużyć w Rudzie, da się i w Goarze. Z kimś muszę dzielić postępy i dramaty, ktoś raz na jakiś czas będzie musiał nas popchnąć w dobrym kierunku. A do 1% podatku jeszcze morze czasu. Sami nie damy rady, co tu kryć. :( Spróbuję z dr Piaseckim podebatować na ten temat. Na razie wiadomo, nie będziemy tam biegać na SI pięć razy w tygodniu, tym bardziej, że placówka nie pracuje z dwulatkami. Ale może cokolwiek? Pan Grzegorz sugeruje raz na miesiąc takie spotkanie. No więc spróbuję je z Goaru wydusić. Zobaczymy.

Ostatnio ciągle mam wrażenie, że wyrzucam pieniądze.
Uparte powtórki badania kału - bo dziecko nerwowe, to na pewno coś jest.
Powtarzane Candidy - bo na pewno ma, prawie każde dziecko autystyczne ma.
Badanie włosa - niby jest wyznaczona suplementacja, ale cała reszta to banał, trzydzieści stron elaboratu, informacji na tema pierwiastków, którą mogłabym wyczytać w necie, albo ze swoich medycznych notatek szkolnych. No i te metale ciężkie - informacja potrzebna do niczego, skoro chelatacji nie robimy.
Psychiatra prywatnie, bo... z NFZ to dopiero w październiku. 
I tak ciągle coś.
A w tzw. międzyczasie coś wychodzi, jakiś lekarz, jakieś badania, jakaś diagnostyka poza NFZ i inne tym podobne. I zawsze wtedy myślę -  na to trzeba było wydać tamte środki, nie na... (dowolne wstawić). 
Czemu te papierki nie chcą się mnożyć? :(

Pierwsza wizyta w Rudzie w sobotę, 26 maja o godzinie pechowej : 13:30. :/ Wsio inne zajęte. Termin drugi 23 maja rano, ale wtedy mamy komisję orzekającą niepełnosprawność, więc odpada.
No więc próbujemy w sobotę. Wizyta niestety oprze się głównie na wywiadzie, o ile dziecko w ogóle da mi coś powiedzieć. I już wiem, że będzie to dzień maruda. :((((((( Szlag... :(

Mam nadzieję, że kolejne będą w lepszym czasie. 




poniedziałek, 14 maja 2012

Z mową jak po grudzie

Nie idzie nam, no nie idzie.

Nie że dziecko nie mówi, ono mówi ciągle, tyle że nadal po chińsku. Dużo powtarza. No właśnie, powtarza... Jak to nazwać, jeśli jemu wydaje się, że powtarza, a to co mówi brzmi inaczej, czasem całkiem inaczej? W powtarzanych zwrotach zgadza się ilość sylab, dźwięki bardzo często są inne.

M często zastępowane jest przez B, zwłaszcza w krótkich zwrotach, np. pies znajomych, który zwie się Ami, u Daniela raz jest Ami, a raz Abi.

Czasem N zastępowane jest przez M i zwykłe "nie ma" brzmi czasem jak Nima, ale częściej jak Mima.

Zwykle obcinamy coś na początku wyrazu, zwłaszcza spółgłoski, np. w ogóle nie istnieje u nas W. Wujek to Uje.  Na tym przykładzie widać też, że nie mamy K na końcu wyrazu. Nigdy.

Tym sposobem "kotek" to Goke. I znowu zastępowanie, K na G i jeszcze T na K.

Tego zabierania K na początku tu akurat nie rozumiem wcale, bo Daniel parę dni temu podłapał pewne słowo, zupełnie mu niepotrzebne i wymawia je normalnie, prawidłowi i z K na początku. To słowo to Kipi. :) Gdy słyszy trzęsące się pokrywki w kuchni, leci i krzyczy: kipi, kipi. :)

Słowo "jest" to Et albo Eśt. Częściej to drugie.
"Nie ma" i "jest" to efekt zabawy z ciotką Beatą, pół godziny bleblania i załapał, ni stąd, ni zowąd, a wcześniej nie chciał. :)

Weszło nam w krew Mama, chodzimy i powtarzamy, zwłaszcza gdy mama zniknie na chwilę z oczu. :) Takim piskliwym głosikiem, z dziwną intonacją, z akcentem na pierwszym A. :) Brzmi to tak, jakby mnie rok nie widział i był bardzo zaskoczony, że jestem.

Pojawiły się jeszcze Dźi, to są drzwi oczywiście.

I nowość, z wczoraj, słowo "tu", brzmiące prawidłowo i wyraźnie, ze wskazaniem miejsca, więc rozumiane doskonale. Brzmi dokładnie jak trzeba - Tu.

Od jakiegoś czasu mamy też Ee oraz Si. Rozumiemy, aczkolwiek stosujemy zamiennie. Mówimy, gdy zrobimy, zwłaszcza to "ee", ale zawsze po fakcie, nie uprzedzamy, nie informujemy że chcemy, objaśniamy tylko, że jest i trzeba przewinąć zadek. 

I tyle. Reszta nie przypomina siebie, albo w ogóle nie przypomina nic.




czwartek, 26 kwietnia 2012

Opinia logopedyczna

Ze względu na ochronę danych osobowych, zmuszona jestem usunąć dokumentację medyczną dziecka.
Są tam dane nie tylko moje, ale i specjalistów, z imienia i nazwiska.

Sami rozumiecie. Rodo i te sprawy.

czwartek, 19 kwietnia 2012

GOAR wizyta II - psycholog

Zacząć mam ochotę od słowa na K...
Nie, wizyta nie poszła źle, wręcz przeciwnie. Tylko jestem cholernie zła, że takich specjalistów nie ma na każdym rogu i że dwa lata zajęło mi dotarcie do kogoś, kto ma wiedzę i kompetencje. I złość na wybraną przeze mnie pediatrę (tę pierwszą) znowu się we mnie gotuje, bo to jej rady w dużej mierze spowodowały nasz problem.

Ale do rzeczy...

Pani mgr Elżbieta Bogacz jest przemiłą kobietą, bardzo otwartą i komunikatywną. Spokojna, z podejściem do dzieci, z dużą wiedzą, kompetentna i świetny obserwator. Informacje przedstawia konkretnie, szczegółowo, wszystko wyjaśnia, tłumaczy. Na psychologii dziecięcej zna się świetnie, jest też nieźle obeznana w procesach neurologicznych zachodzących w naszych maluchach, od rozwoju płodowego poczynając. Nakładła mi w głowę tyle informacji, że nie umiem ich uporządkować i pewnie nieźle tu namieszam teraz.

Wizyta zaczęła się od tego, że moje dziecko (wyspane wyjątkowo, spał 3h z babcią) spokojnie poczekało na wizytę, potem weszło do gabinetu i pięknie zaczęło układać wieżę z kółek. Jakby tego było mało, nakładał obręcze, po czym widząc, że nie wpadają do końca (wieża miała patyk rozszerzający się ku dołowi, a kółka różne otwory w środku, więc nie pasowały na patyk ot tak sobie), wyjmował je i nakładał inne. Pierwszy raz miał tego rodzaju wieżę w ręce. Dla mnie szok. Kobieta patrzyła na jego poczynania, pytała mnie o różne rzeczy, znowu patrzyła, znowu pytała i coraz większe miała zdziwienie na twarzy. Poza szybkim załatwieniem wieży znalazła tylko szybkie znudzenie w moim dziecku i bardzo krótkie skupienie uwagi.
A potem chciała mu zaproponować coś innego i zaczęło się... Krzyki, NIE, niedotykalstwo, cofanie, po ratunek do mnie, łzy w oczach, jeden wielki bunt.
Rozjaśniło się pani w głowie chyba, bo w końcu zasiadła do robienia notatek.

Spędziliśmy tam mnóstwo czasu, po godzinie już się zgubiłam.
Dowiedziałam się, że mamy problem ale nie jest to autyzm wczesnodziecięcy. No chyba, że nagle byłby jakiś bum, Danio zasiadłby w kącie, zaczął wykazywać autoagresję albo straciłby z nami kontakt. Wtedy trzeba będzie zmienić zdanie.
Tymczasem na dzień dzisiejszy mamy F 84.9.

Wg pani Bogacz forma dość łagodna, dobrze rokująca. Być może nawet coś z pogranicza spektrum, z szansą na wyprowadzenie do zera! przy intensywnej terapii, rozpoczętej już i kontynuowanej do przyszłej jesieni, kiedy to mamy skontrolować postępy i na nowo dziecko sklasyfikować, odbyć wizytę w PPP i zapisać się do przedszkola integracyjnego. Potem kontynuacja terapii wg nowej klasyfikacji, a potem... jeśli wszystko dobrze pójdzie i dziecko okaże się dobrze reagować na terapię i nie nastąpi żaden regres, będzie można rozmawiać o szkole, czy zwykła, czy integracyjna. Na pewno nie specjalna. Tymczasem to tylko prognozy, takie maksymalnie optymistyczne. Przed nami testy i różne arkusze obserwacyjne do uzupełnienia, więc diagnoza taka wstępna mocno.

Daniel nie ma upośledzenia umysłowego. Nie jest upośledzony ruchowo. Wykazuje wybitną inteligencję techniczną.
Problem stanowią pojedyncze w tej chwili cechy autystyczne, na które nakłada się wiek, a z nim bunt dwulatka i jego wybitnie oportunistyczna na dzień dzisiejszy osobowość. Jest trudny, uparty i zbuntowany. Na pozór sprawia wrażenie dziecka rozbestwionego, źle wychowanego, jak to się dziś modnie określa wychowywanego bezstresowo.

Co ważne wg pani mgr, dziecko ma potencjał. Kazała mi zbierać i zapamiętywać jego postępy. Uzmysłowiła mi, że wszystkie cechy ze spektrum to jedno, a drugie to jest to wszystko co wykracza poza spektrum. Np. fakt, że tak układa tę wieżę. Nie znaczy to, że jest zdrowy. Ale znaczy, że ma to w sobie, ma tę umiejętność, zdolności. Terapia ma takie cechy wydobyć z wnętrza, bo widać, że gdzieś w środku są. Jedne były od zawsze, inne już wyszły w wyniku naszej pracy, jeszcze inne nie. Trzeba zatrzymać te co są, a pozostałe złapać i wyszarpać, a im wcześniej tym lepiej.

To taki optymistyczny scenariusz. Z dużą ilością "jeżeli".
Jeżeli nic się nie popsuje bardziej, jeżeli nie nastąpi regres, jeżeli nie będzie wycofania, jeżeli, jeżeli, jeżeli...
I jeżeli podejmiemy pracę. Inaczej mały może pójść w każdym kierunku, także w tym maksymalnie złym. Bo do tego też ma potencjał niestety. 

A co będzie to czas pokaże.
Tymczasem przed nami 1,5 roku ciężkiej pracy.

Połowę zapewni nam Goar, a drugą... spróbuję jakoś zrobić sama, z pomocą Centrum Terapii Behawioralnej, ale na to muszę najpierw zdobyć środki, choćby część.

Prosimy o kciuki!

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

GOAR i koniec złudzeń - wizyta I

Wczoraj byliśmy w Gliwickim Ośrodku Adaptacyjno - Rehabilitacyjnym, na pierwszej wizycie. Jak się okazuje, nie była to wizyta ostatnia.

Odwiedziliśmy na początek neurologa, który kwalifikuje na terapię tam i kieruje dzieckiem do odpowiednich specjalistów. Na początku lekarz przyjrzał się małemu i podniósł mnie na duchu słowami "jak to się stało, że Ciebie w tym wieku tak szybko wrzucili do spektrum autyzmu?"
A potem było już tylko gorzej.

Na próbę dotknięcia Daniel zareagował histerią taką, że nawet ja w szoku byłam, a moja mama to po prostu wyskoczyła z butów. Przerobiliśmy wszystko, szarpanie, zanoszenie, wbijanie we mnie pazurami, uciekanie, kopanie, cały wachlarz reakcji histerycznych. Skończyło się na badaniu siłą.

Po całej tej batalii lekarz już nie był tak pozytywnie nastawiony. Stwierdził, że bardzo mu przykro, ale to zachowanie jest tak typowe dla spektrum autyzmu, że nie będziemy udawać, że czegoś nie ma, tylko wysyłamy do neurologopedy i psychologa po parafkę, a jak to uzyskamy, to powrót do niego i on wydaje komplet dokumentów, ze skierowaniem do ośrodka orzekania o niepełnosprawności.


Kolejne informacje już do mnie nie dotarły...

Wczoraj rano obudziło się obok mnie zdrowe dziecko. Dziś niepełnosprawne. Świadomość okropna. Nie życzę najgorszemu wrogowi.

A najlepsze, że jestem z tym sama...

Nie wiem kto tam siedzi u góry, ale jeśli siedzi, to musi mieć niezły ubaw.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Mowa i postępy

Nie wiem czy działa homeopatia. Wykształcenie medyczne nie bardzo pozwala mi w to wierzyć. Nie wiem też co innego działa. Może po prostu czas?

W każdym razie coś działa, bo Mały kombinuje z mową. Że mówi, to by było trochę nad wyraz, powiedzmy że próbuje. :)

W ostatnim czasie pojawiło nam się kilka hasełek.
Przede wszystkim ujawniło się słowo Mama i Tata. Jako słowo tzn. człon dwusylabowy. Świadomość tego co mówi też jest, bo gdy spytam gdzie jest mama, leci do szafki RTV, wspina się na nią i sięga paluszkiem do mojego zdjęcia na ścianie.
Przedwczoraj w ogóle niezłe zaskoczenie mnie spotkało, bo dziecko usiadło mi na kolanach, wyciągnęło paluszek, pokazało na mnie i powiedziało Mama, po czym wskazało na siebie i powiedziało... Dzidzia.
Oczy mi wyszły, że wyglądałam jak atomówka z CN. :D
Nie uczyłam go tego, nigdy nie powiedziałam na niego dzidzia, pojęcia nie mam skąd to wziął. 

Dzidzia to nasze kolejne słówko, ujawnione w zeszły czwartek. Zaczęło się od pokazania takiej małej szmacianej główki, jako elementu szmacianego klocka z zawartością w okienku. Uparł się na to coś pokazywać i babcia wymyśliła, że ta maskotka z frędzlami na głowie to dzidzia. No i powtórzył. Bardzo ładnie i czysto. :) Potem przez parę dni pokazywał wszystkie dzieci na wszystkich obrazkach, w książce, gazecie, gdzie znalazł i mówił, że to dzidzia. Na koniec nazwał tak siebie.

W weekend zrozumiałam o co chodzi z kolejnym zwrotem, tym razem mniej zrozumiałym. Otóż dziecko wypowiada słówko APM. Tydzień tego słuchałam i nie rozumiałam o co chodzi. W końcu mnie olśniło. Apm oznacza "kto tam". :) Teraz już jest jasne, bo Daniel rozwinął kwestię i puka w coś tam, w drzwi, ścianę itp., po czym mówi Apm. :)

Następne słówko, z soboty to Bapa. Znaczy lampa. :) Daniuś zepsuł swoją i miesiąc był bez, w sobotę odwiedził go Tata z lampką i dziecko na nowo odkryło zabawkę. :) Pokazywał na nią kilka razy, aż w końcu wyartykułował to właśnie słowo.

W niedzielę urodziło nam się Guka, gumka myszka, taka do gumowania. Tak go zafascynowała (odkrycie po buszowaniu w szafce z dokumentami), że koniecznie chciał, bym ją nazywała non stop. W końcu wymyślił swoją wersję. :)

Aaaaa i jeszcze mamy słowo z piątku /jakoś nam tam od tygodnia co dzień coś nowego wyskakuje/. Wersja przedziwna, pozbawiona spółgłosek i mocno zmiękczona. Danielowa opcja słowa "misiu", która brzmi mniej więcej jak Iju, czasem pojawia się na początku "M" i jest Miju. :D Brzmi uroczo, zwłaszcza, że Daniel mówi jak taka panienka z okienka, bardzo delikatnie wymawia, tak cicho i miękko. :)

Jeszcze wyskoczyła nam raz Tatata, przy okazji nazywania wszystkiego co kładłam na kanapki, ale uciekła. Więcej nie chciał powtórzyć, nie wiem czemu. To sałata oczywiście. :)

No i najważniejsze - opanowało nas NIE. Nie jest wszystko i wszędzie. Nawet w nocy przez sen.


Z innych rzeczy, to:

- krowa nie robi już Uuu, robi Muuu
- baran robi w końcu Beee
- pojawiła się kaczka, która robi Ka ka ka
- i kukułka robiąca Ku ku 
- lew też coś robi, ale nie umiem tego napisać, to taki rodzaj ryku jest :)
- i słoń, gdy jest zły też robi coś ciekawego, podnosi trąbę do góry i robi coś czego też nie potrafię przedstawić w formie literkowej :)


Pies i kot nadal robią Auu, sowa Uhu, konik Ehehe.

Więcej grzechów nie pamiętam.

wtorek, 13 marca 2012

Opinia psychologiczna

Ze względu na ochronę danych osobowych, zmuszona jestem usunąć dokumentację medyczną dziecka.
Są tam dane nie tylko moje, ale i specjalistów, z imienia i nazwiska.

Sami rozumiecie. Rodo i te sprawy.

czwartek, 2 lutego 2012

Naśladownictwo

Dzieci autystyczne zwykle nie chcą naśladować. To mnie zmyliło z początku, przyznaję.
Daniel naśladuje pięknie. I tak mi dziś do głowy przyszło, co by było, gdybym ja go prosiła o to naśladowanie. Czy byłby bunt tak samo, jak na prośbę o pokazanie? Czy byłoby to jego "yyyy" i rzut głową oznaczające kategoryczne NIE? Już tego nie sprawdzę, bo nigdy dziecka o naśladowanie nie prosiłam. Zwykle odbywa się to samoistnie.

Rys. z bloga, autor Farbstift


Przykłady:

Sadzam gada w kuchni na blacie i robię herbatę. Mieszam ją, bo słodzę. To on też chce. Gorąca, więc daję inny kubek i łyżeczkę. I on miesza. Tak samo grzebie w mące, w kaszy, czy czym tam się zajmowałam chwilę wcześniej. Gdy posmaruję chleb, on porywa mi nóż i też smaruje. Tzn. smaruje... dziury mi w chlebie robi. :) Ale powiedzmy, że smaruje. Dostaje jedną kromkę, tępy nóż (a takich mam mnóstwo) i smaruje.

Gdy mieszam w garnku on też chce. No to dostaje gar jakiś, drewniane łychy i coś tam modzi. Przedwczoraj gotował dinozaury. :) Poszłam spróbować czy dobre i potem wszyscy musieliśmy próbować, kto się tylko napatoczył. Sam też próbował. Całą akcję następnego dnia zaprezentował babci. Była zachwycona. :)

Wypatrzył jak uruchamiamy różne sprzęty i teraz sam: włącza i wyłącza tv, z pilota i bezpośrednio. Umie włączyć laptopa. Wyłączyć z guzika niestety też. (Laptop już dogorywa.) Potrafi podłączyć do lapka kabel USB, kabel z klawiatury dodatkowej czy myszy. Jak tylko widzi jakieś USB, od razu leci sprawdzić czy da się podpiąć. Tak samo jest z wtyczkami do gniazdek. Od razu trzeba urządzenie podłączyć do prądu, natychmiast i koniecznie.

Niestety potrafi włączyć pralkę. Dopatrzył co i jak, i teraz sypie proszek w kieszeń, zamyka drzwi (wścieka się, jeśli się nie domykają, bo wie, że się uruchomić wtedy nie da), włącza główny guzik i klika w programy. Już parę razy udało mu się zamknąć do końca i pranie poszło. Na pusto na szczęście. Bo włożyć do pralki różne rzeczy też potrafi i niekoniecznie są to tylko ubrania. :)

Rozmawia przez tel. Tzn. udaje, że rozmawia - przykłada tel. do ucha. Od dawna. Przez stacjonarny i przez komórkę. Każdą. I jakimś cudem natychmiast łapie jak się ją uruchamia. Moja komóra rozkłada się w bok - młody opanował to w kwadrans. Mojego brata w dół - trzy próby i było pozamiatane. Gorzej, gdy jakaś franca się nie rozkłada, a włącza się np. przez dłuższe przytrzymanie jakiegoś guzika, wtedy jest nerw. Ekrany dotykowe opanowane - przewijanie zdjęć czy tekstu zajarzył w dwie minuty.

Ostatnio zaciekawiło go gotowanie i bardzo chce wrzucać coś do wody. Najgorzej jest, gdy są to np. warzywa pokrojone w kostkę, które wrzuca się na wrzątek. Ale gdy gotuję ziemniaki np. to leję wodę i jemu daję wrzucić ziemniaki do gara. Wczoraj pod moim nadzorem wrzucił do wrzątku worek ryżu - tak cyrkował przez te parę minut, nim się woda zagotowała, że w końcu go omotałam rękoma, żeby przypadkiem nie wylał nic na siebie i pozwoliłam wrzucić woreczek.

Leje do wanny różne chemikalia. Widział jak to robię i teraz bierze różne psikacze i albo mi każe albo sam próbuje psikać na wannę. Niektóre ciężko idą, więc nie ma pełnego zachwytu. Za to super jest zabawa w mycie kibla. Tylko go z oka spuszczę, a już w ręce jakiś domestos i lejemy po muszli. Na sucho, bo nakrętki mają zabezpieczenie antydzieciowe. Najgorzej, gdy  mu przyjdzie ochota ten kibel wyszorować. Staram się przy nim nie ruszać szczotki, ale gdzieś musiał coś przyuważyć kiedyś, bo co jakiś czas go napada, żeby tam poszurać w tej muszli, wtedy zabieram i tłumaczę, że be, fuj itd. Na chwilę odpuszcza.

Czasem jest faza na wycieranie podłogi. Dopada szafkę z ręcznikami i szmatkami i szoruje panele. Zwykle są to ręczniki kąpielowe, no ale... zgrzytam zębami i chwalę jak ładnie dziecko sprząta, próbując wymienić ręcznik na inny model.

Bawi się w przelewanie z pustego w próżne. Kilka buteleczek jakichś i jest zabawa na pięć minut. Udaje, że z jednej wylewa, a do drugiej wlewa. Kiedyś udawał, że wylewa zawartość swojej butelki. A potem coś mu zaświtało, że butelka bywa czasem pełna i skorzystał z okazji, gdy wody nalałam. Było wykapywanie wody z flachy do wszystkiego, do kawy, do talerza, do różnych pojemników, które mu się napatoczyły.
Bardzo mu się podobają różne kartony, np. po mleku. Te są super i do udawania, że przelewamy i do udawania, że pijemy. 

Jeśli ktoś pije z butelki, Daniel też chce. Woda z 1,5L flachy jest pycha. Krztusi się, wylewa za bluzkę, ale pije. Taka smaczna. Gorzej, gdy w użyciu jest np. cola. Wtedy trzeba podstępu, żeby flachę zabrać.

Jako że moje dziecko spędza ze mną każdą minutę, gdy jestem w domu, mam też widza w czynnościach higienicznych. Tym sposobem moje dziecko wie czym jest np. wkładka higieniczna. :D Dla niego to chyba coś na kształt pieluchy. Próbuje mi ją wklejać do bielizny... Ubaw po pachy. :D Sam też czasem ubiera, tzn. wkłada sobie między uda, tak jak stoi, ubrany. :D

W podobny sposób wykorzystujemy mokre chusteczki. Czasem na golasa, a czasem nawet w ubraniu, jak tylko jakąś dorwie to zaraz jeździ nią sobie po genitaliach i wyciera.

Wyrywa papier toaletowy i udaje, że wyciera nos. Potem najlepsza część zabawy - wyrzucanie tego do kibla. Czasem tak kilkanaście razy. Potem matka łowi tego papierowego gluta, bo zatyka odpływ. :/ No ale moja wina - wycieram nos w papier i faktycznie wyrzucam do wc. :/

Fascynuje go, gdy używam pędzla do makijażu. Każde moje malowanie z jego udziałem kończy się tym, że muszę jemu dać pędzel, wtedy on sobie życzy dostać też róż czy puder, podaję mu, on mazia tam pędzlem i jeździ sobie po policzkach. Głównie po prawym, bo jest jednak bardziej praworęczny. Piękny koloryt ma potem. :D

Używa dezodorantu oraz perfum. :) Ta szczęście głównie tak to tylko wygląda. Jak tylko dopadnie dezodorant, udaje że psika sobie pod pachy. Przez to większość bodziaków ma już dekolt do pępka... Mały podpatrzył, że tata psika przez dekolt i teraz robi to samo, naciąga body i wpycha do środka dezo, po czym robi "śśś". Skądś też wie do czego służą próbki perfum. Bierze taką w łapkę  i przystawia do karku. :D Ktoś postronny pewnie myślałby, że dziecku coś się pomyliło, ale ja tak używam perfum, na kark, więc przyjrzał się dobrze. Czasem uda mu się psiknąć i potem pięknie (albo i nie) pachnie cały dzień. :) Na szczęście jeszcze nie wypsikuje pełnowymiarowych flakonów. 

Chętnie naśladuje też czynności plastyczne. Nie ma co prawda szału w tej zabawie, ale chwila zainteresowania jest. Czy wezmę kredkę czy ostatnio farbkę - robi to co ja. Zastanawiałam się, czy będzie opór przed brudzeniem. Dostaliśmy farby do malowania palcami, otworzyłam jedną i zaczęliśmy ciapranie starego kalendarza. Nie było oporu, malował maluszkiem. Nawet sobie palce u stóp pomalował.

Naśladujemy też kremowanie. Nie wiem co prawda kiedy on to widział, bo ja ręce kremuję tylko na noc, gdy on już śpi, ale jakoś kiedyś musiał obczaić, bo parę dni temu dorwał mój krem, taki z dozownikiem i pięknie wykremował sobie ręce. Dwa tygodnie temu dorwał mój balsam i wysmarował sobie nogi. (Ja balsamuję nogi, oczywiście.) Gdy dopadnie jakąś większą tubę, kojarzy mu się ona z moim kremem do włosów, wtedy wyciska kosmetyk i wsmarowuje w swoje włosy...Ostatnio był to linomag niestety. :D

Od dwóch tygodni jest bunt na mycie zębów zwykłą szczotką, bo mama ma elektryczną. Jako że dawał sobie myć tylko moją w pewnym momencie, dostał szczoteczkę elektryczną w prezencie od taty, taką najzwyklejszą, żeby sprawdzić czy to będzie ok. I jest ok. Ja myję. On myje. :)

Goli nogi. :D Wyczaił mnie kiedyś w akcji i teraz przekichane. Żeby sobie krzywdy nie zrobił jedną maszynkę (nie elektryczną) pozbawiłam ostrza i leży w jego zasięgu. Goli bez nożyków. :)

Uwielbia przyprawiać jedzenie. Jak tylko gdzieś jakiś młynek z pieprzem dorwie, zaraz mam papu na pikantnie. Dobija tym babcię, niestety. :) Ja uwielbiam bazylię do pomidorów i oregano do sera. Obie przyprawy mam w słoiczkach nad kuchenką. Ostatnio gdy ich używam, pozwalam małemu sypać, bo bardzo się rwie do tego. Babcia nie przepada i cierpi. :)

Jak coś mi się przypomni, dopiszę...

piątek, 27 stycznia 2012

Po 10 dniach upartych ćwiczeń...

Czas by było podsumować 10 dni ciężkiej pracy.

Na razie mamy za sobą dwie wizyty u logopedki / olinofrenopedagog i na tym koniec. Na resztę wizyt nadal czekamy. Terminy są dość odległe. Nic nie możemy zrobić, trzeba czekać. Ale do rzeczy...

Pracujemy, pracujemy i nareszcie coś tam wypracowaliśmy. Niewiele, ale mimo tego okruszka nadzieja urosła i bezczelnie wypełniła całą głowę...


No więc tak... Nie działo się nic i nie działo. Aż któregoś dnia maluch zaczął przychodzić na kolana do mnie i mojej mamy, i wyjątkowo siadać przodem do nas. Wykorzystywałyśmy ten moment do wspólnej zabawy, jakiejś ciekawej dla niego, by jak najdłużej go zatrzymać. Spodobało się, o czym już pisałam, "tu tu tu sroczka kaszę ważyła" robione na stopach. :) Po kilku dniach takich zabaw dziecko zaczęło reagować na samo "tu", od razu siada, wyciąga nóżkę i samo kręci swoimi paluszkami, patrząc na nas w oczekiwaniu, że zaczniemy mówić całą formułkę, po czym macha rączką w górze, co znaczy, że mama lub babcia mają powiedzieć "frrrr poleciała". :D
Mały sukces, a ile dał nam radości! Potem było parę dni spokoju, gdzie znowu nie działo się kompletnie nic.

Kolejny krok nastąpił po drugiej wizycie u logopedki.
Na wstępie pani próbowała się z dzieckiem przywitać. Nie. Nie da cześć, nie zrobi piątki. Spojrzał na nią jak na kosmitkę, ręce w dół i nie...
Daliśmy spokój. Zaczęliśmy ćwiczyć dmuchanie przez słomę do szklanki z wodą. Niestety  nic nam z tego nie wyszło. Danio uparcie wciąga wodę i wypija całą pomoc dydaktyczną. :D Dmuchać potrafi, ale tak zwyczajnie, bez słomki. Nie umiemy tego przeskoczyć. Ale powoli...

Później była zabawa w lustrze. Tzn. miała być. Dziecko odmówiło współpracy. Kompletna blokada. Jedno wielkie, chodzące, 20tomiesięczne NIE! Nie patrzył na panią w lustrze, nie patrzył na mnie, nie patrzył na siebie. Nie i koniec.

Potem dostał puzzle, obce sobie zupełnie. Takie drewniane, kilkanaście figurek rysunkowych dzieci w różnych konfiguracjach, siedzących, leżących, stojących na głowie, z guzikami wbitymi w obrazek do łatwiejszego wyjmowania. Przeraził mnie układając całość prawie bez błędów, które zresztą szybko korygował. Ciągle mnie mrozi ta fotograficzna pamięć. Rozumiem układanie puzzli z tylu elementów po paru dniach, ale na Boga, nie po paru minutach... :(

Próbowaliśmy jeszcze dmuchać piórka, ale i tu napotkaliśmy problem. Mały dmucha, ale nie puszcza ich z ręki. Nie potrafi zakodować, że one polecą tylko wtedy, gdy puści paluszki... Dostaliśmy dwa piórka do domu i będziemy kombinować.

W drodze do domu kupiliśmy słomki do dalszych ćwiczeń i na spokojnie zaczęliśmy zabawy już u siebie.
Nadal nic nam z tego nie wyszło, ale w końcu stęskniona za mamą Gadzina przyszła na kanapę i łaskawie ułożyła się obok. Skorzystałam i zaczęłam się z nim witać. Najpierw nie było reakcji, ale nie stawał już okoniem, patrzył co robię i pozwalał mi brać swoją rękę. Dobry kwadrans tak kombinowałam, cały czas powtarzając "cześć" i "dzień dobry" oraz "przywitamy się" itp. W końcu bum - ręka została do mnie wyciągnięta! Szooook! Wreszcie, po 20 miesiącach, moje dziecko wyciągnęło rękę na cześć. Co prawda podał mi takiego śledzia, ale podał. :)

Zjedliśmy kolację, wykąpaliśmy się i poszliśmy trochę przed czasem do sypialni, zabierając ze sobą prezent od Cioci Agnieszki, książeczkę wyd. Olesiejuk z serii "Obrazki Malucha" pt. "Dzień Malucha".
Takie oto cudo:


W książeczce narysowane są różne czynności, od pobudki do wieczornego spanka, poprzez jedzenie i wizytę w przedszkolu. Na tych rysunkach dużo się dzieje. Mam wrażenie, że Danio nie do końca oddziela różne elementy od siebie. Ale zwrócił uwagę na rzeczy  mu znane, a konkretnie na lampkę nocną i piłkę.
Początek jak zwykle, łaps mnie za rękę i mama pokazuje. No to pokazywałam, mówiłam co tam jest, odwracałam kartki. Potem złapał moją dłoń i kierował nią na przedmioty przez siebie wybrane. Nie wiem czemu, ale interesowały go tylko sprzęty domowe i piłka, i tylko na obrazkach mniej zagęszczonych.

Bawiliśmy się tak z kwadrans, po czym dziecko zrobiło sobie odpoczynek na pohasanie. Wkrótce okazało się, że robił selekcję informacji w głowie, jakąś defragmentację dysku czy coś w tym stylu, bo wrócił do mnie i zwalił mnie z nóg. Dobrze, że leżałam na materacu... Wyciągnął swoją dłoń i wskazującym paluszkiem dotknął lampy na obrazku, po czym spojrzał na mnie, żebym nazwała przedmiot. Przysięgam, oniemiałam i zabrało mi mowę. Przełknęłam gluta, który wyrósł mi w gardle i powiedziałam: "lampa". Dziecko wróciło oczami do książki, patrzyło, patrzyło, aż wypatrzyło lampę na drugiej stronie i ją też wskazało. Potem odwracał kartki i pokazywał wszystkie lampy, które znalazł. Gdy się skończyły, wstał, podszedł do szafki i pokazał paluszkiem naszą lampkę nocną.
Czy muszę pisać, że siedziałam na wyrku i wyłam jak kojot?

Kolejnego wieczora powtórzyliśmy zabawę i prócz lampy pokazywaliśmy także piłkę. Podobnie znajdując ją na różnych stronach. Inne przedmioty nadal zbytnio nas nie interesują. Różnica w stosunku do dnia poprzedniego była taka, że pokazane zostały także: kapcie, dziewczynka, tata, okno, kot i miś.
Ale tak jednorazowo, w ramach odmiany. Za to lampa i piłka pokazywane są wszystkie, jak leci. Oczywiście najpierw dziecko pokazywało, a potem mama nazywała i chwaliła.

Wczoraj postanowiłam popytać syna o te dwa elementy. Nie spodziewałam się wiele, bo ciągle na każde pytanie zaczynające się od: "gdzie jest..." albo też na prośbę typu "pokaż..." odpowiedzią jest dziki bunt, ale postanowiłam spróbować.
No więc oglądaliśmy książeczkę, oglądaliśmy, małe paluszki pokazywały swoje ulubione elementy, czasem zahaczając o jakieś nowe i nagle spytałam: "a gdzie jest lampa?"... i nastąpił cud, dziecko pokazało mi lampę swoim paluszkiem!
Potem pokazał mi jeszcze inne lampy, od czasu do czasu zerkając na tę na meblach. A później był jeszcze łaskaw pokazać na moją prośbę piłkę. 

Nie wiem co to jest, jakieś małe odblokowanie, nagły skok rozwojowy, czy po prostu w wyniku wysiłku i pracy przebijamy się przez tę małą, upartą skorupkę?
Nie wiem co to, ale cieszy jak jasna cholera. Kolejny wieczór ryczałam jak bóbr.
Moje dziecko to chyba ma mnie już za kompletną wariatkę. :D

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zaburzenia SI

Mnóstwo ludzi nas wspiera, za co bardzo dziękuję. :*

Niektórzy, w dobrej wierze, próbują mnie nakręcić na nie myślenie źle i zakładanie tylko i wyłącznie, że dziecko jest zdrowe. Niektórych  nawet złości, gdy mówię o czymś innym. No cóż, inne podejście. Jedni wolą myśleć tylko dobrze, a zdziwić się później. Inni wolą być przygotowani na wszystko.
Ja z kolei nie rozumiem, po co bym miała robić uparcie tylko pozytywne założenia. Założenie nie uzdrowi mi syna. Pomijam już, że zwariowałabym, gdyby to spadło na mnie nagle, bez ostrzeżenia. Już jedno załamanie przeszłam, na samym początku odkrywania objawów. Wolę być przygotowana, choćby tylko psychicznie...

Inni próbują mnie pocieszyć i szukają innych problemów neurologicznych, do których mogłabym syna dopasować. Jedna z koncepcji - Zaburzenia Integracji Sensorycznej.
Przyjrzałam się temu dokładnie.
Oto opis objawów ze strony "synapsa":


>> OBJAWY ZABURZENIA Z ZAKRESU INTEGRACJI SENSORYCZNEJ (SI) DZIECI:
  • mają opóźniony rozwój mowy, wadę wymowy
  • mają kłopoty z czytaniem i pisaniem
  • unikają zabaw plastycznych związanych z brudzeniem rąk (plastelina, glina, piasek, farby)
  • mają trudności z zabawami manualnymi (rysowanie, cięcie nożyczkami)
  • nie lubią określonych tkanin ubraniowych (np. wełna)
  • podczas zajęć przy biurku często podpierają głowę
  • mają trudności z koncentracją uwagi
  • nie chcą jeść albo jedzą w sposób nieuważny, brudząc ubranie
  • negatywnie reagują na pewne bodźce dotykowe, nie lubią mycia włosów, czesania, obcinania paznokci, nie lubią chodzić boso
  • są zbyt ruchliwe, bardzo aktywne
  • mają problemy z organizacją swojego zachowania, są pobudzone, często zdenerwowane
  • są zbyt powolne, nieśmiałe, wyciszone
  • unikają zabaw na zjeżdżalniach, huśtawkach, drabinkach, karuzeli
  • cierpią na chorobę lokomocyjną
  • są mało sprawne ruchowo, słabo biegają, skaczą
  • mają trudności z jazdą na rowerze
  • mają problemy z samoobsługą (ubieranie, zapinanie guzików, wiązanie sznurówek)
  • często reagują złością, bywają agresywne
  • mają problem z nauczeniem się nowych aktywności
  • mają kłopot z naśladowaniem ruchów
  • mają słabą równowagę, często się przewracają
  • preferują siedzący tryb życia
  • częściej niż rówieśnicy przewracają się, upuszczają lub psują zabawki
  • nie radzą sobie ze swoimi emocjami
Obecność kilku objawów może wskazywać na obecność zaburzeń SI.<<

Niestety poza zaznaczonymi na niebiesko, nic mojego syna nie dotyczy. 
Za to niektóre punkty wręcz się gryzą. Zaznaczyłam je na czerwono. Moje dziecko bowiem chodzi tylko boso!, wszystko naśladuje (poza mową i pokazywaniem), nie siedzi w ogóle, kocha ruch, ma świetną równowagę i wspina się jak małpa. Skacze od dawna, odrywając obie nogi od ziemi, nie jest ani ciche, ani nieśmiałe.Czasem denerwuje się przy obcinaniu paznokci, za to nie przeszkadza mu mycie głowy, a spłukiwanie wręcz lubi. 
Mnie osobiście SI nie pasuje.

Czekamy na dalsze pomysły. Za każdy będziemy wdzięczni. :*