wtorek, 11 grudnia 2012

Jeden problem mniej

Od paru tygodni Daniel pozwala mi się ze sobą rozstać.
Najpierw przestał krzyczeć rano, gdy wychodziłam z domu, potem parę razy oddaliłam się od niego w sklepie, zostawiając z moją mamą, a sama leciałam coś znaleźć, by szybciej rzecz załatwić. 
Później kilka razy oznajmiłam mu, że idę np. do samochodu po wodę, a on pozwolił mi wyjść i nie oponował.
Wkrótce doszło do tego mówienie PAPA i KUP CHEBEK, a potem pac i drzwi zamykał lecąc do zabawy albo babci. Niekiedy obdarował mnie buziakiem, a innym razem nie miał na to czasu. :)

Wczoraj z duszą na ramieniu wybrałam się do pana dochtora od kanalizacji, a że zmusiłam do wizyty też mamę, młodego zabrałam ze sobą.
Nie wiedziałam jak to ugryźć, ale trzeba było spróbować. Weszłam do gabinetu pierwsza, a on został z babcią. I nic. Żadnego stękania, marudzenia, nic. Roznosił poczekalnię. :) Wszystko sprawdzał, wszędzie zaglądał, taki mały szatan co to jest w pięciu miejscach jednocześnie.
Naszą wymianę przyjął jak rzecz oczywistą, babcia zniknęła za drzwiami, wróciła mama... I tyle wrażeń.

Dorósł?
Zaczyna rozumieć, że wrócę i go nie zostawię?

***

Do niedawna nie mogłam odpalić samochodu, gdy on był na zewnątrz. Wpadał w panikę i krzyczał jak opętany. Najgorzej było, gdy samochód nie odpalał i musiałam się podpinać pod ładowarkę. Wtedy nie mogłam go mieć na rękach i zapinałam w foteliku. Sama musiałam wysiąść. Kosmos!
W  sobotę jechaliśmy do znajomych na herbatkę.
W drodze na dół zdałam sobie sprawę z tego, że jest zimno, pełno śniegu. Trzeba auto odpalić i odśnieżyć. Przez chwilę nie wiedziałam co robić...
Ale co mi zostało? Trzeba było próbować.
Dałam mu zmiotkę, wsiadłam do auta i wyjaśniłam (wcześniej też to robiłam, ale nie pomagało; nawet gdy babcia na rękach trzymała), że odpalam autko, żeby się nam grzało w środku.
Stanął obok i patrzył. Odpaliłam. Nic. Cisza. Ani dźwięku. Żadnego szarpania mnie, żebym wyszła. Żadnego pakowania się na kolana. Żadnego krzyku. Zero. Null.  o_O
Do teraz nie wyszłam z szoku...

Wysiadłam, a on zabrał się za zmiatanie śniegu z samochodu. W tym czasie spokojnie mogłam oskrobać szyby. Niewiarygodne!!

W  niedzielę powtórzyłam test, jadąc po babcię. A wczoraj kolejny raz, podobna sytuacja rano przed SI. I też nic.

***

Wiem, że dla rodziców zdrowych dzieci to jest problem, którego nie ma. Większość pewnie w ogóle tego nie ogarnia. Dla nas był ogromny. Bo to nie był zwykły strach, że mama wychodzi i żal zostawionego dziecka. To była panika i histeria.

A teraz nic, uśmiech i cisza... albo pożegnanie. Tak zwyczajnie. Zwyczajnie niezwyczajnie. :) Coś niesamowitego.

Ktoś kto nie ma podobnych problemów nigdy nie zrozumie jakim darem jest takie zwyczajne codzienne bycie z dzieckiem, normalnie przywitania, pożegnania, wyjazdy razem i powroty. Bez opętańczego krzyku, bez możliwości wytłumaczenia prostych spraw, bez cyrku i zwracania uwagi w zasięgu 500metrów.

I tak sobie myślę, że chyba dlatego nie robię problemu z banałów, że miałam to, co miałam i mam to, co mam? Z wylanej herbaty, z przewrócenia się i zdarcia spodni, z porysowanego stołu itp?
Parę dni temu koleżanka spytała mnie czy zawsze jestem taka spokojna. Młody akurat wylał na siebie herbatę. Nie spytałam dlaczego nie miałabym być i do teraz mnie to nurtuje.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że staram się.
Nie zawsze mi wychodzi, ale to akurat prawda - staram się.