środa, 23 marca 2016

Jak mało czasem potrzeba...

Czasem wydaje mi się, że mam zdrowe dziecko. Młody wstaje rano, ma dobry humor, je, foszy jak każdy inny, nie robi cyrków ani dramatów na skalę światową i generalnie możemy się dogadać bez starć.
Bywa, że ta idylla trwa nawet parę tygodni.

A potem dzieje się coś, pozornie bez znaczenia, jakaś drobna sprawa i... wszystko się sypie.

Albo po prostu wpadamy w regres.
A mamy tak kilka razy do roku, na chwilę obecną.

***

Teraz akurat mamy trochę pod górę.
Od paru tygodni nie da się porozumieć. Fochy, obraza, demonstracje, płacz o każdy bzdet, szantaże, bunty - cała gama problemów.
Nim to minie, to reszta kudłów na moim łbie wypadnie, albo zmieni się w sianiastą siwiznę. :/

Do tego dochodzą przygody różne, nie do przewidzenia.

***

Sytuacja z wczoraj.
Po 1,5 tyg. choroby wracamy do szkoły.
Wstaje bez problemu, śniadanie, wyjście, wszystko jak zwykle.

(Jak zwykle, czyli ogólnie jeden wielki NIEOGAR, bo Daniel ubiera się nawet godzinę i tylko wtedy, gdy powtarzam komentarz odnośnie tej czynności. Wsuwa wtedy np. pół nogawki i zamiera znowu, gdy znikam w kuchni. I tak co dzień. Ja gadam, on coś zaczyna robić, ja idę myć zęby, on przestaje się ubierać. Ja gadam, on znowu wsuwa na rękę 5cm rękawa, ja idę mu zrobić kanapkę, on przestaje.
I tak od 6:30 - 6:50 do 7:45, kiedy to wychodzimy z domu.)

No więc wchodzimy do szkoły, a tam dzieci już stoją w rządku i gdzieś wędrują.
Okazuje się, że na II piętrze mają przywitanie wiosny.
Zaniosłam jego plecak do sali i chcę go oddać pani, a tu problem...
Nie chce stać w parze, iść gdzieś, nie wiadomo gdzie, zostać beze mnie...
Zaprowadziłam do góry -  nie pomogło.
Smarkanie, płacz, dramat czarny po prostu.
Spędziłam tam pół godziny. Pani Ola próbowała go przejąć, zainteresować czymś, wziąć na kolana - nic nie pomogło.
W końcu jedna z pań zaproponowała, żeby darować mu tę imprezę i zabrać do sali.

Przez ten czas, który spędził tylko z panią Olą wędrując po szkole, a potem w sali, ogarnął się i wrócił do normy. Ale przez te pół godziny miałam jedno wielkie deja vu - powrót do przedszkola. Męka pańska, strach w oczach, panika, jedno wielkie nieszczęście.

Ale co innego chciałam...

Daniel wrócił wczoraj ze szkoły z dwoma jajeczkami zrobionymi na kurczaki czy tam kogutki. Nie starcza mi wyobraźni tak do końca, żeby dokładniej określić. ;)
Leżymy wieczorem w łóżku i rozmawiamy.
Pytam czy wszystkie dzieci robiły takie ładne kurczaczki z plasteliny i papieru kolorowego, czy były inne jeszcze, z czego innego.
A ten mi mówi, że dzieci nie robiły nic razem z nim. Że jak on do sali poszedł to kurczaczki dzieci stały na parapecie i bardzo mu się podobały. I powiedział pani Oli, że też takie by chciał.
Myślę - dała mu dwa kuroki, żeby mu humor poprawić, pewnie. I już się zastanawiam czy po cichu, czy inne dziecko dramatu nie zrobi, że mu kurczaki zginęły... A on dalej opowiada, że pani Ola poszła do pani kucharki i poprosiła o ugotowanie dwóch jajek i za 15 minut pani kucharka przyniosła te jajeczka ugotowane i wtedy on z panią Olą zrobił te kurczaczki.
o_O

Mało co mi się w życiu udało (poza synem) tak, jak ta szkoła...  :)

Tylko zadanie miałam wieczorem, bo syn zachciał zrobić jajeczka paniom.
Szczęściem miałam kurczliwe ozdóbki  jajkowe, więc ubraliśmy dwa jajca i dziś poniósł je do szkoły, dla pań, cały szczęśliwy. :)

Miłego Wam wszystkim i WESOŁYCH, SPOKOJNYCH, RODZINNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH!






8 komentarzy:

  1. Dobrze, że Młody trafił do takiego miejsca, gdzie jest traktowany z szacunkiem i empatią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne są Twoje opowieści. Wiem, że Twoje życie jest trudniejsze, niż większości innych rodziców, ale tyle jest w Twoich postach ciepła i cierpliwości. Jesteś cudowną mamą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplement, chyba niezasłużony. :) Marzę o morzu cierpliwości, której często mi brakuje. To chyba mój główny problem w tym macierzyństwie. ;)
      Generalnie mam sobie bardzo dużo do zarzucenia.

      pozdrawiam ciepło :*

      Usuń
    2. Wiesz... to chyba jest tak, że dobrzy ludzie mają wątpliwości i chcą być lepsi. jeśli nie masz żadnych wątpliwości to coś jest nie tak.
      Ściskam mocno...

      Usuń
  3. My jesteśmy na początku drogi z tą chorobą,raz jest dobrze a raz źle np nagle zaczyna się bać sąsiadki i ten strach trwa kilka m-ce:(.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jest z początku. Daniel nie lubił jednej sąsiadki, innej przez dwa lata odpowiadał, że nie lubi jak ktoś do niego mówi. Często na dzień dobry kogoś sobie w głowie określał i już było pod górę.

      Ale to mija, zmienia się, klaruje. Tylko dużo czasu trzeba. I cierpliwości.

      Powodzenia

      Usuń
    2. Bo już nie wiem co mówić jednej pani on na nią alergicznie reaguje od września:(

      Usuń