środa, 12 września 2012

U psychologa

Wczoraj zaliczyliśmy wizytę w GOARze, u pani mgr Bogacz. Pani psycholog bardzo podobały się postępy małego. Była zachwycona tym jak mówi i kontaktem jaki tworzy.

A Daniel oczywiście miał swoją wizję na tę wizytę. Nie chciał z nią rozmawiać o książce, chciał jakieś pudełko. Potem nie chciał ułożyć klocków, chciał inne pudełko. Itd. itp. Standard.
Nie naciskała (notabene - nigdy, nie ma takiego zwyczaju i chwała jej za to), odczekała focha, delikatnie wracała do tematu, aż w końcu przewertował z nią połowę tej książki, ułożył klocki i zainteresował się puzzlami.

Przy okazji zorientowałam się jak szybko pewne rzeczy mi umykają, przez przebywanie z młodym dzień w dzień.
Młody dostał trzy drewniane klocki w formie puzzli, miał je wyjąć z oczek i włożyć w swoje miejsca. Wyjął i po kolei każdy z nich podał pani psycholog. Ja nawet nie mrugnęłam, ona się zdziwiła i skomentowała głośno ten fakt, mówiąc jak to ładnie dzieli się uwagą... Już zapomniałam, że tego nie robił. I jakoś chyba nawet nie zauważyłam kiedy zaczął. Chyba nie najlepiej to o mnie świadczy...

Moje kolejne zaskoczenie, również spowodowane uwagą pani psycholog:
Młody dostał puzzle. Puzzle dość specyficzne, płaskie, trudne do wyjęcia pozornie. Tymczasem chodzi w nich o inną technikę, niż w tych klasycznych. Posiadają bowiem dziurkę z tyłu, tzn. dziurki, za każdym puzzlem znajduje się okrągłe oczko. Wystarczy puzzla stuknąć palcem od pleców i ten przodem wypada, a potem można sobie układać gdzie pasuje.
Pani Bogacz postawiła przed nim te puzzle pionowo, jak ścianę. Tylną stroną do dziecka. Pyknęła w jeden, a ten od razu spadł na stolik po czym poleciał na podłogę. Podniosła. Przysunęła ścianę do Daniela.
Młody wyciągnął jedną rękę, wysunął palec i przyłożył do dziurki, po czym wyciągnął drugą rękę, przełożył ją na drugą stronę ścianki i podłożył w miejscu, gdzie widniał kolejny puzzel.
Pyknął palcem, a tekturka spadła mu prosto na rękę. Powtórzył to samo z kolejnymi puzzlami.

Chyba nie doceniam inteligencji mojego dziecka, bo nawet nie przyszło mi do głowy się zdziwić. Tymczasem pani Bogacz zrobiła duże oczy i stwierdziła, że pierwszy raz widzi taką technikę, że nikt jej jeszcze nie zaprezentował takiej orientacji przestrzennej, pomijając już nawet wiek dziecka i fakt, że widzi ono te puzzle pierwszy raz.
Hmm... wieczorem aż zaesemesowałam do zaprzyjaźnionej oligofrenopedagog z pytaniem o wiek dla orientacji przestrzennej. Potwierdziła, że faktycznie, to nie bardzo ten wiek.

Potem młody zbadał wszystkie klocki sensoryczne, po kolei odkrywając wszystkie ich funkcje. A gdy już się nasycił, przeszedł do przeglądania kolejnych pudeł, zatrzymując się na zestawie gąbek i myjek (wyraźnie zainteresowała go faktura, niekoniecznie w tym pozytywnym sensie, niektóre z myjek trzymał końcówkami palców, a jedną to ja musiałam wyjąć z pudła, bo sam nie miał ochoty jej dotykać) i takim, gdzie pełno było kuchennych, plastikowych dupsów typu: kubeczek, widelczyk, czajnik. Przyrządził KAFKĘ, spróbował, po czym stwierdził, że APCI KAFKA i zarządził wychodzenie na korytarz, żeby tę babcię poczęstować.
Odmowa trochę wybiła go z rytmu i dobry humor się skończył.
Na koniec jednak grzecznie się pożegnał, dał cześć, zrobił żółwika, przybił piątkę i pomachał rączką mówiąc PAPA. Pani Bogacz była zachwycona. (Ja znowu nie wykazałam zdziwienia, bo obserwuję to już od jakiegoś czasu, przy czym nie jest to standard, Daniel sobie wybiera z kim się pożegna a z kim nie, nie da się go zmusić, ani namówić, jeśli ktoś mu nie pasuje, nie ma siły... ) 

Generalnie bardzo ciekawa godzina, jak się okazało także dla mnie dość odkrywcza. I zaskakująca.

Reasumując - pięknie idziemy w kierunku Zespołu Aspergera. Wytracają się niektóre autystyczne zachowania, włączają nowe, bardziej aspergerowe, utrwalają się schematy, rytuały, do tego dochodzą specyficznie, mocno techniczne zainteresowania plus ponadprzeciętne umiejętności. Mam tylko nadzieję, że te rytuały i inne dziwactwa nie utrudnią mu życia zbyt mocno, i że te umiejętności i talenty nie będą zbyt dokuczliwe ani dziwaczne i pomogą w życiu, zamiast zmienić je w pasmo udręk.

I tyle na dziś.
Wieczór taki sobie. Noc koszmarna.
Piątki dają w dupę nieźle. W nocy było noszenie, masowanie, smarowanie. Jeszcze nic się nie przebiło, ale jest koszmarnie. Do tego młody pokaszluje i miewa stany podgorączkowe.
I w tym czasie akurat, na domiar złego, ja mam tę zasraną operację i idę do szpitala.
Szczerze mówiąc robię w gacie na myśl co będzie, gdy  mnie nie będzie i co będzie, gdy wrócę... Słabo mi ze strachu, mam skoki tętna i boli mnie głowa, a żołądek zwija się w kulkę. :/