piątek, 27 stycznia 2012

Po 10 dniach upartych ćwiczeń...

Czas by było podsumować 10 dni ciężkiej pracy.

Na razie mamy za sobą dwie wizyty u logopedki / olinofrenopedagog i na tym koniec. Na resztę wizyt nadal czekamy. Terminy są dość odległe. Nic nie możemy zrobić, trzeba czekać. Ale do rzeczy...

Pracujemy, pracujemy i nareszcie coś tam wypracowaliśmy. Niewiele, ale mimo tego okruszka nadzieja urosła i bezczelnie wypełniła całą głowę...


No więc tak... Nie działo się nic i nie działo. Aż któregoś dnia maluch zaczął przychodzić na kolana do mnie i mojej mamy, i wyjątkowo siadać przodem do nas. Wykorzystywałyśmy ten moment do wspólnej zabawy, jakiejś ciekawej dla niego, by jak najdłużej go zatrzymać. Spodobało się, o czym już pisałam, "tu tu tu sroczka kaszę ważyła" robione na stopach. :) Po kilku dniach takich zabaw dziecko zaczęło reagować na samo "tu", od razu siada, wyciąga nóżkę i samo kręci swoimi paluszkami, patrząc na nas w oczekiwaniu, że zaczniemy mówić całą formułkę, po czym macha rączką w górze, co znaczy, że mama lub babcia mają powiedzieć "frrrr poleciała". :D
Mały sukces, a ile dał nam radości! Potem było parę dni spokoju, gdzie znowu nie działo się kompletnie nic.

Kolejny krok nastąpił po drugiej wizycie u logopedki.
Na wstępie pani próbowała się z dzieckiem przywitać. Nie. Nie da cześć, nie zrobi piątki. Spojrzał na nią jak na kosmitkę, ręce w dół i nie...
Daliśmy spokój. Zaczęliśmy ćwiczyć dmuchanie przez słomę do szklanki z wodą. Niestety  nic nam z tego nie wyszło. Danio uparcie wciąga wodę i wypija całą pomoc dydaktyczną. :D Dmuchać potrafi, ale tak zwyczajnie, bez słomki. Nie umiemy tego przeskoczyć. Ale powoli...

Później była zabawa w lustrze. Tzn. miała być. Dziecko odmówiło współpracy. Kompletna blokada. Jedno wielkie, chodzące, 20tomiesięczne NIE! Nie patrzył na panią w lustrze, nie patrzył na mnie, nie patrzył na siebie. Nie i koniec.

Potem dostał puzzle, obce sobie zupełnie. Takie drewniane, kilkanaście figurek rysunkowych dzieci w różnych konfiguracjach, siedzących, leżących, stojących na głowie, z guzikami wbitymi w obrazek do łatwiejszego wyjmowania. Przeraził mnie układając całość prawie bez błędów, które zresztą szybko korygował. Ciągle mnie mrozi ta fotograficzna pamięć. Rozumiem układanie puzzli z tylu elementów po paru dniach, ale na Boga, nie po paru minutach... :(

Próbowaliśmy jeszcze dmuchać piórka, ale i tu napotkaliśmy problem. Mały dmucha, ale nie puszcza ich z ręki. Nie potrafi zakodować, że one polecą tylko wtedy, gdy puści paluszki... Dostaliśmy dwa piórka do domu i będziemy kombinować.

W drodze do domu kupiliśmy słomki do dalszych ćwiczeń i na spokojnie zaczęliśmy zabawy już u siebie.
Nadal nic nam z tego nie wyszło, ale w końcu stęskniona za mamą Gadzina przyszła na kanapę i łaskawie ułożyła się obok. Skorzystałam i zaczęłam się z nim witać. Najpierw nie było reakcji, ale nie stawał już okoniem, patrzył co robię i pozwalał mi brać swoją rękę. Dobry kwadrans tak kombinowałam, cały czas powtarzając "cześć" i "dzień dobry" oraz "przywitamy się" itp. W końcu bum - ręka została do mnie wyciągnięta! Szooook! Wreszcie, po 20 miesiącach, moje dziecko wyciągnęło rękę na cześć. Co prawda podał mi takiego śledzia, ale podał. :)

Zjedliśmy kolację, wykąpaliśmy się i poszliśmy trochę przed czasem do sypialni, zabierając ze sobą prezent od Cioci Agnieszki, książeczkę wyd. Olesiejuk z serii "Obrazki Malucha" pt. "Dzień Malucha".
Takie oto cudo:


W książeczce narysowane są różne czynności, od pobudki do wieczornego spanka, poprzez jedzenie i wizytę w przedszkolu. Na tych rysunkach dużo się dzieje. Mam wrażenie, że Danio nie do końca oddziela różne elementy od siebie. Ale zwrócił uwagę na rzeczy  mu znane, a konkretnie na lampkę nocną i piłkę.
Początek jak zwykle, łaps mnie za rękę i mama pokazuje. No to pokazywałam, mówiłam co tam jest, odwracałam kartki. Potem złapał moją dłoń i kierował nią na przedmioty przez siebie wybrane. Nie wiem czemu, ale interesowały go tylko sprzęty domowe i piłka, i tylko na obrazkach mniej zagęszczonych.

Bawiliśmy się tak z kwadrans, po czym dziecko zrobiło sobie odpoczynek na pohasanie. Wkrótce okazało się, że robił selekcję informacji w głowie, jakąś defragmentację dysku czy coś w tym stylu, bo wrócił do mnie i zwalił mnie z nóg. Dobrze, że leżałam na materacu... Wyciągnął swoją dłoń i wskazującym paluszkiem dotknął lampy na obrazku, po czym spojrzał na mnie, żebym nazwała przedmiot. Przysięgam, oniemiałam i zabrało mi mowę. Przełknęłam gluta, który wyrósł mi w gardle i powiedziałam: "lampa". Dziecko wróciło oczami do książki, patrzyło, patrzyło, aż wypatrzyło lampę na drugiej stronie i ją też wskazało. Potem odwracał kartki i pokazywał wszystkie lampy, które znalazł. Gdy się skończyły, wstał, podszedł do szafki i pokazał paluszkiem naszą lampkę nocną.
Czy muszę pisać, że siedziałam na wyrku i wyłam jak kojot?

Kolejnego wieczora powtórzyliśmy zabawę i prócz lampy pokazywaliśmy także piłkę. Podobnie znajdując ją na różnych stronach. Inne przedmioty nadal zbytnio nas nie interesują. Różnica w stosunku do dnia poprzedniego była taka, że pokazane zostały także: kapcie, dziewczynka, tata, okno, kot i miś.
Ale tak jednorazowo, w ramach odmiany. Za to lampa i piłka pokazywane są wszystkie, jak leci. Oczywiście najpierw dziecko pokazywało, a potem mama nazywała i chwaliła.

Wczoraj postanowiłam popytać syna o te dwa elementy. Nie spodziewałam się wiele, bo ciągle na każde pytanie zaczynające się od: "gdzie jest..." albo też na prośbę typu "pokaż..." odpowiedzią jest dziki bunt, ale postanowiłam spróbować.
No więc oglądaliśmy książeczkę, oglądaliśmy, małe paluszki pokazywały swoje ulubione elementy, czasem zahaczając o jakieś nowe i nagle spytałam: "a gdzie jest lampa?"... i nastąpił cud, dziecko pokazało mi lampę swoim paluszkiem!
Potem pokazał mi jeszcze inne lampy, od czasu do czasu zerkając na tę na meblach. A później był jeszcze łaskaw pokazać na moją prośbę piłkę. 

Nie wiem co to jest, jakieś małe odblokowanie, nagły skok rozwojowy, czy po prostu w wyniku wysiłku i pracy przebijamy się przez tę małą, upartą skorupkę?
Nie wiem co to, ale cieszy jak jasna cholera. Kolejny wieczór ryczałam jak bóbr.
Moje dziecko to chyba ma mnie już za kompletną wariatkę. :D

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zaburzenia SI

Mnóstwo ludzi nas wspiera, za co bardzo dziękuję. :*

Niektórzy, w dobrej wierze, próbują mnie nakręcić na nie myślenie źle i zakładanie tylko i wyłącznie, że dziecko jest zdrowe. Niektórych  nawet złości, gdy mówię o czymś innym. No cóż, inne podejście. Jedni wolą myśleć tylko dobrze, a zdziwić się później. Inni wolą być przygotowani na wszystko.
Ja z kolei nie rozumiem, po co bym miała robić uparcie tylko pozytywne założenia. Założenie nie uzdrowi mi syna. Pomijam już, że zwariowałabym, gdyby to spadło na mnie nagle, bez ostrzeżenia. Już jedno załamanie przeszłam, na samym początku odkrywania objawów. Wolę być przygotowana, choćby tylko psychicznie...

Inni próbują mnie pocieszyć i szukają innych problemów neurologicznych, do których mogłabym syna dopasować. Jedna z koncepcji - Zaburzenia Integracji Sensorycznej.
Przyjrzałam się temu dokładnie.
Oto opis objawów ze strony "synapsa":


>> OBJAWY ZABURZENIA Z ZAKRESU INTEGRACJI SENSORYCZNEJ (SI) DZIECI:
  • mają opóźniony rozwój mowy, wadę wymowy
  • mają kłopoty z czytaniem i pisaniem
  • unikają zabaw plastycznych związanych z brudzeniem rąk (plastelina, glina, piasek, farby)
  • mają trudności z zabawami manualnymi (rysowanie, cięcie nożyczkami)
  • nie lubią określonych tkanin ubraniowych (np. wełna)
  • podczas zajęć przy biurku często podpierają głowę
  • mają trudności z koncentracją uwagi
  • nie chcą jeść albo jedzą w sposób nieuważny, brudząc ubranie
  • negatywnie reagują na pewne bodźce dotykowe, nie lubią mycia włosów, czesania, obcinania paznokci, nie lubią chodzić boso
  • są zbyt ruchliwe, bardzo aktywne
  • mają problemy z organizacją swojego zachowania, są pobudzone, często zdenerwowane
  • są zbyt powolne, nieśmiałe, wyciszone
  • unikają zabaw na zjeżdżalniach, huśtawkach, drabinkach, karuzeli
  • cierpią na chorobę lokomocyjną
  • są mało sprawne ruchowo, słabo biegają, skaczą
  • mają trudności z jazdą na rowerze
  • mają problemy z samoobsługą (ubieranie, zapinanie guzików, wiązanie sznurówek)
  • często reagują złością, bywają agresywne
  • mają problem z nauczeniem się nowych aktywności
  • mają kłopot z naśladowaniem ruchów
  • mają słabą równowagę, często się przewracają
  • preferują siedzący tryb życia
  • częściej niż rówieśnicy przewracają się, upuszczają lub psują zabawki
  • nie radzą sobie ze swoimi emocjami
Obecność kilku objawów może wskazywać na obecność zaburzeń SI.<<

Niestety poza zaznaczonymi na niebiesko, nic mojego syna nie dotyczy. 
Za to niektóre punkty wręcz się gryzą. Zaznaczyłam je na czerwono. Moje dziecko bowiem chodzi tylko boso!, wszystko naśladuje (poza mową i pokazywaniem), nie siedzi w ogóle, kocha ruch, ma świetną równowagę i wspina się jak małpa. Skacze od dawna, odrywając obie nogi od ziemi, nie jest ani ciche, ani nieśmiałe.Czasem denerwuje się przy obcinaniu paznokci, za to nie przeszkadza mu mycie głowy, a spłukiwanie wręcz lubi. 
Mnie osobiście SI nie pasuje.

Czekamy na dalsze pomysły. Za każdy będziemy wdzięczni. :*

niedziela, 22 stycznia 2012

Logopeda - olinofrenopedagog

Dziwnym trafem udało nam się spotkać z jednym ze specjalistów od razu. Zadzwoniłam do pobliskiej poradni "Partner" w Gliwicach. 
Ktoś zrezgnował i 19 stycznia powstała w godzinach popołudniowych luka, w którą się wstrzeliliśmy. Zapakowałam gadzinkę, wzięłam swoją mamę i poszłyśmy. 10 minut spacerku i byliśmy na miejscu.

Zapisano nas do pani mg Marioli K.Ł. Od razu sprawdziłam, co o niej mówi sieć.


Opis imponujący, ale szliśmy z drżeniem serca. Byliśmy jeszcze w rejestracji, gdy zeszła pani. Młoda kobieta (na pewno przed 40ką), uśmiechnięta, widać od razu, że nie pracuje za karę. Zobaczyła nas i zdziwiona pyta kto my jesteśmy i do kogo. Rejestratorka objaśniła panią, że to do niej. Mina pani Marioli - bezcenna. :)
Zarzuciła nas tysiącem pytań: skąd się tu wzięliśmy, skąd do niej, ile mamy miesięcy itp.
Była wyraźnie zaskoczona. Przy tym oczy błyszczały jak gwiazdy, a uśmiech nie schodził z ust. Nie bardzo umiałam jedno z drugim połączyć.

Po skończonych procedurach rejestracyjnych poszliśmy do jej gabinetu. O wszystko wypytała, poobserwowała sobie małego, fantastycznie poradziła sobie z próbą wymuszenia czegoś na mnie i zaczątkiem histerii synka. Zaleciła kupić parę pierdółek do terapii domowej i zaproponowała spotkania co tydzień. (Hura!)

Na koniec wyjaśniła, że jest zafascynowana bo to jej najmłodszy pacjent. Powiedziała, że bardzo się cieszy, że do niej trafiliśmy, że to też dla niej super wyzwanie zawodowe, że wymyśli nam jakąś metodę na malucha i coś czym go będzie mogła zaczepić, żeby z nią współpracował.
Stwierdziła też, że jest daleka od oceny problemu w tej chwili i nie będzie go nazywać. Czy to autyzm czy nie, jest problem komunikacyjny, jakieś opóźnienie mowy, a co jeszcze to się dowiemy. Tymczasem nie nazywamy tego, bo do niczego nie jest nam to potrzebne. Bierzemy się do roboty i tyle.



Na nas pani Mariola zrobiła fajne wrażenie. Jest bardzo otwarta, pogodna, komunikatywna. Widać też, że to kobieta mocno aktywna zawodowo, że tym żyje i ją to pasjonuje, nie pracuje, bo musi. Jest też pewna siebie - co mocno rzuca się w oczy. Myślę, że w przypadku takiego trudnego gada może to bardzo pomóc. Kobieta sprawia wrażenie kogoś, kto jeśli nie uda mu się wepchać gdzieś drzwiami, wciśnie się oknem. Oby tak samo dotarła do mojego syna.
Bardzo się cieszę, że mamy kogoś, kto jest nie tylko "zwykłym" logopedą, a jeszcze olinofrenopedagogiem, więc pracuje z dziećmi chorymi, z różnymi opóźnieniami. Ma metody, techniki, nie jest tylko panią z dyplomem, która zdała wymagane egzaminy i napisała pracę, którą ktoś przyklepał. Nawet nie marzyłam o takim terapeucie.

Będziemy widywać się co środy.
Trafiło nam się jak ślepej kurze.
Oby tak dalej...

czwartek, 19 stycznia 2012

No i zaczęło się

Wczoraj odwiedziliśmy panią neurolog i pediatrę dziecięcego. Trafiła nam się pani dr Małgorzata Sadowska. W Chorzowie, na Drzymały 11. Wizyta przebiegła ok, kobieta miła i kompetentna. Sprawdziła wszystko ze swojej strony, wszystkie odruchy. Chyba jako pierwsza od czasu porodu, dokładnie przestudiowała całą książeczkę zdrowia syna, wszystkie wpisy, opis porodu, notatki neonatologa, dokładnie wypytała o niedotlenienie synka, nawet żółtaczką się zainteresowała i przeprowadzoną fototerapią.

No więc tak... odruchy, które ona sama mogła sprawdzić są prawidłowe. Różne reakcje, chodzenie, kolana, łokcie, stopy. W tej materii ona już nic do zrobienia nie ma. Pokierowała nas więc w masę różnych miejsc.

Do zaliczenia mamy tymczasem:

1) Poradnię Psychologiczno - Pedagogiczną. Psycholog musi zrobić testy, określić reakcje dziecka, sprawdzić co rozumie, a czego nie i dlaczego nie reaguje na prośby, pytania i polecenia.

2) Poradnię Audiologii i Foniatrii. Jest ich w naszym mieście sporo. Ale jak szukać dziecięcego foniatry to koszmar. Nie ma. Wyginęli. Szukamy więc dziecięcego laryngologa, który bada słuch.

3) Logopeda. Nie wiem co on zrobi z tak małym dzieckiem, ale trzeba, więc poszukamy...

4) Kardiolog dziecięcy - w związku z zanoszeniem się synka i sinieniem. Koniecznie.

5) Psychiatra. Pewnie i tak psycholog skieruje, ale ponieważ jest tego masa do załatwienia, a terminy długie, to już nas zapisałam. Niestety dobry psychiatra, prywatnie dopiero na marzec.

6) Kolejna rzecz - USG przezczaszkowe. Niestety do tej pory miano nas w tamtych spodniach i nikt nigdzie nie pokierował, co panią neurolog bardzo zmartwiło. Można było zrobić USG przez niezarośnięte ciemię. Teraz już d... w szafie, za późno, dziecko ma czaszkę zrośniętą, więc trzeba innej metody szukać. No to robimy przezczaszkowe.

7) Robimy jeszcze badanie poziomu Fe we krwi. Ewentualnie morfologię. Może mieć to wpływ na różne neurologiczne sprawy. Suplementacja ładnie pomaga, więc pani dr zaleciła.

Resztę zrobimy sami.
Zaczęliśmy od badania kału na stopień strawienia pokarmu oraz jego posiewu na grzyby.

Nadzieja zielony kolor ma...